Tuż po opuszczeniu miasta wjeżdżamy na o wiele gorszą drogę. Jedziemy powoli przez brązowe pogórze. Wygląda to wszystko na kompletnie wyludnione i wysuszone, choć kilka razy spotykamy stada owiec i rzadziej krówek. Pięknie tu. Droga w ogóle mi się nie dłuży, podziwiam krajobraz i brązowe trawy falujące na wietrze. Na koniec w ogóle nie chce się wysiadać…
A u celu podróży czeka na nas monastyr. Właściwie nic specjalnego, tym bardziej, że lekko tu tłoczno – przyjechały akurat dwie wycieczki. Więc chodzimy tylko trochę po monastyrze, zaglądamy w miejsca, do których da się zajrzeć i ewakuujemy się na górę.
Wybieramy dróżkę inną niż cała wycieczka i… teraz dopiero zaczyna mi się tu podobać. I to bardzo!
Monastyr przepięknie wygląda z góry. Wkrótce jednak chowa się za górką, na którą się wspinamy. Wychodzimy na łagodne zbocze znów całe pokryte brązową trawą. Wiatr wieje z zachodu ze sporą siłą, ale fakt ten tylko przydaje uroku temu miejscu! Na górze czeka na nas zamknięty kościółek i ruiny kapliczki. A kawałek dalej szczyt.
Wybieramy zaciszne miejsce za szczytem, żeby przysiąść na chwilę na kamieniu. I teraz dopiero czuję magię tego miejsca! Czuję się jak na dachu świata, wszystko dookoła jest poniżej. Słonko świeci, wiatr igra we włosach… jest cudownie! Przed nami granica z Azerbejdżanem – wiem, że kiedyś i tam chcę dotrzeć! W takim miejscu jak to zdaje się, że wszelkie granice nie mają sensu. Przecież i tam na południu takie samo brązowe pogórze. Tacy sami ludzie. A ja tak wielką mam ochotę zejść brązową dróżką na drugą stronę, po prostu pójść przed siebie i iść i iść… Albo co najmniej posiedzieć tu do wieczora i powdziwiać zachód słońca…
Niestety czeka na nas pan taksówkarz (z którym po małych negocjacjach umóiliśmy się na za trzy godziny) i Karolina, więc trzeba się ruszyć.
Na południowym zboczu widać jaskinie, chcemy koniecznie do nich dotrzeć. Zdaje się, że na zboczu jest ścieżka, ale przy tym wietrze po nawietrznej wydaje sięjednak zbyt stromo i niebezpiecznie, więc wybieramy dróżkę, która prowadzi grzbietem. Zresztą i tamtędy przy tym wietrze troche strach, no ale bardziej niż się boję chcę zobaczyć jaskinie!
Po drugiej stronie napotykamy szlak prowaddzący z dołu i kolejną kapliczkę. Jaskinie są schowane przed wiatrem, osłonięte krzewami. W jednej z nich pozostałości kapliczki.
Teraz już naprawdę czas wracać. Schodzimy w dół kamiennym szlakiem z przepięknym widokiem na monasryt zagubiony wśród brązowych gór. Słonko już coraz niżej, więc i światło też całkiem inne. Spotykam grupkę z Angielką, która jest tu nauczycielką angielskiego. Rozmawiamy, jest miło. Ech, tak bardzo nie che mi się stąd odjeżdżać! Kolejne miejsce, do którego wiem, że chcę jeszcze kiedyś wrócić!
W Sagaredżo od razu wsiadamy w marszrutkę do Tbilisi. Jakaś senna i zmęczona jestem, ale zadowolona :)