Podróż mija szybko. Znów jestem na Plaza Eliptica.
Nie chce mi się, bo zimno tu, ale jadę jeszcze do miasta porobić trochę zdjęć. Wysiadam na Banco de España, czyli na Plaza de Cibeles. Ale tu wszystko wielkie i z rozmachem budowane! Budynek poczty jest ładny, ale jakoś specjalnego wrażenia na mnie nie robi. Za to fontanna jest super! Jest też Banco de España i Casa de America. Na horyzoncie widać coś ciekawego, ładnie oświetlonego, więc idę tam. To Puerta de Alcalá. Robię kilka fotek i wracam na Cibeles.
Dalej kieruję się na południe, przez Paseo del Prado, na Plaza de Canovas del Castillo. Są tu dwa wielkie hotele i kolejna piękna fontanna. W pobliżu Museo del Prado, a z tyłu jakiś duży ładnie oświetlony kościół – to San Jerónim el Real. Obok ogrodu botanicznego pięknie pachnie, nawet teraz, wieczorem. Jeśli czasu wystarczy, to też się tu chętnie wybiorę.
Zaglądam jeszcze tylko na chwilę na dworzec Atocha, ale nie szukam dżungli, tylko od razu wchodzę do metra, bo już prawie dziewiąta. Angel już na mnie czeka, z Caroliną, którą odwozimy do domu, do miasta. Przejeżdżamy przez samo centrum, przez te miejsca, które już dziś odwiedziłam i przez Plaza de Colón. Czyli tu już nie muszę wracać, bo właściwie nic ciekawego nie ma.
Na kolację jest bagietka (innego chleba tu nie widziałam) polana oliwą z oliwek (to tutaj powszechny zwyczaj – zamiast masła) i hiszpańską specjalnością – jamón serrano, rodzajem bekonu, choć bekon, to nie jest może dobre określenie. Smak bardzo charakterystyczny, warto spróbować!