Z hostelu wygrzebałyśmy się dopiero przed dwunastą. Na szczęście była miła pani, która zgodziła się przechować nam do wieczora bagaże.
Po drodze od razu mamy śniadaniarnię. Fajnie, ludzie tu sobie przychodzą przysiąść na chwilę i zjeść śniadanie. Buły, ciacha, coś do picia. Ja biorę na wynos dużą bułę z tortillą (3 euro), bo to najbardziej pożywne.
Niedaleko jest też kościółek San Sebastian. Wchodzimy na chwilę, niedługo zacznie się msza, mamy chwilę, żeby porozglądać się dookoła. Ot, taki zwyczajny kościółek.
Wstępujemy też na chwilę do Santa Cruz. To już nie jest zwyczajny kościół, jest większy, bogato zdobiony, dookoła jest wiele kaplic, jedna obok drugiej. Śpiewa chór – pięknie!
Idziemy na Plaza Major. Ależ tu dziś gwarno! Pełno wycieczek i turystów z aparatami. Cieszę się, że poznałam to miejsce, gdy było tu spokojniej. A dziś jest pchli targ. Pod arkadami rozłożyły się straganiki ze znaczkami, monetami i żołnierzykami. Dla mnie jak monetarny raj, a jest tego sporo, nie tylko stare hiszpańskie pesety, ale też monety z całego świata! Mimo, że ręce grabieją mi z zimna, przebieram i przebieram i odczepić się nie mogę. Następne rzeczy, które będę musiała upchać do samolotu po kieszeniach ;) Dziewczyny w tym czasie zdążyły pójść na kawę ;)
Kierujemy się już na zachód. Po drodze wstępujemy jeszcze do San Miguel. Też ładne miejsce, akurat środek mszy, ale organów trochę udało się usłyszeć :)
Miałam nadzieję, że katedra będzie dziś otwarta, że może jakaś msza będzie, ale nic z tego, można było tylko wejść na dziedziniec i podziwiać trójwymiarowe drzwi.
Mój główny plan na dziś to wejść do Palacio Real. Normalny bilet kosztuje 8 euro, ale mnie udało się wejść na legitymację za 3,50 :) I nie pożałowałam!
Na początku zajrzałam do ogrodów na zachodzie. Może latem wygląda tu ładnie, ale dziś nic prócz gołych gałęzi drzew i wyliniałej trawy.
Dalej to, co najciekawsze, czyli sale reprezentacyjne. Tu dopiero widać cały splendor Palacio! Już samo wejście po wielkich schodach z widokiem na malowidła i rzeźby robi wrażenie, a co dopiero dalej! Jest sala balowa, w której podpisano przystąpienie Hiszpanii do UE, jest sala tronowa i sala, gdzie król Carlos III wyzionął ducha, jest ogromna jadalnia, przebieralnia, sala bilardowa, sala kinowa, sala, w której stoi srebrna zastawa i porcelana niegdyś używana przez rodzinę królewską. Mniej najbardziej spodobały się przepiękne żyrandole, zdobione górskimi kryształami, a każdy z nich inny. Warto było tu wejść!
W pomieszczeniach obok była wystawa malarstwa religijnego, to już dla mnie mniej ciekawe, choć jednego Rubensa znalazłam.
Na deser w bocznym skrzydle stara apteka. Czyli miejsce, gdzie kiedyś leczono i wyrabiano leki. Ciekawe, nie widziałam jeszcze nigdy czegoś takiego. W środku wiele pomieszczeń, a w nich szafki z kolbami i szufladkami. Teraz jest raczej spokojnie, ale iedyś musiało wrzeć tu życie!
Plac przed operą nadal w remoncie. Pojechałyśmy metrem na Plaza de Cibeles. Przyznać trzeba, że budynek poczty oświetlony za dnia słonkiem robi o wiele większe wrażenie, niż wieczorem. Nie wiem, czy to najładniejsza poczta na świecie, ale robi wrażenie swą wielkością i ozdobnością. Nie mniej niż fontanna z Cibeles! Oficjalnie nie ma przejścia na środek ronda, żeby przyjrzeć się jej z bliska, ale nieco ludzi tam stoi, więc i my przebiegamy przez jezdnię. A warto przyjrzeć się jej z bliska. Woda nieco zamarzła, więc wygląda to malowniczo, niczym postać z bajki. bo mitologia to przecież prawie jak bajka ;)
Poczta jest w remoncie, ale można zajrzeć na dziedziniec z przeszklonym dachem.
.