W końcu docieram do mostu San Martin. Nie mniej jest on piękny niż Alcántara. Tylko mam wrażenie, że rzeka w tym miejscu śmierdzi.
Znów przechodzę przez dwie bramy. I wspinam się, znów pod górę do Monasterio de San Juan de los Reyes. Monastyr został ufundowany w XV wieku przez króla Ferdynanda i królową Isabellę, dla uczczenia zwycięstwa nad Portugalią pod Toro. Sama nie wiem czemu, ale wchodzę do środka (2,30 euro). I nie żałuję, bo o ile sam kościół w środku wygląda ciekawie, ale jednak raczej zwyczajnie, o tyle dziedziniec jest super! Dookoła prowadzą podcienia, w których wśród filigranowych rzeźbień mieszkają postacie z kamienia. A na samym dziedzińcu palmy i drzewka pomarańczowe! :) Zieleń drzew ślicznie kontrastuje z bielą ścian. Można wejść też na górę.
Obok kościoła sklepiki, a dalej mija się szkołę artystyczną z ładnym, choć zaniedbanym ogrodem.
Dalej po lewej stronie wejście do synagogi o wdzięcznej nazwie santa Maria la Blanca, a raczej byłej synagogi (2,30 euro). Po przeróżnych historycznych zawirowaniach, obecnie jest tu jakaś wystawa - teraz akurat rysunków. Niektóre nawet całkiem ładne, ale prawie wszyscy, którzy tu są przyszli jednak obejrzeć wnętrze. I je sfotografować – co chwilę rozlega się dźwięk ustawianej ostrości, co skutecznie psuje nastrój. A wnętrze mnie akurat kojarzy się z meczetami w Maroko, a nie z synagogą, ale może jeśli pojadę dalej na wschód, to i takie synagogi zobaczę? Generalnie podoba mi się tu.
Trwa akurat sjesta, ja też robię się jakaś senna, więc przysiadam na ławce na słonecznym placu w pobliżu i zajadam trzecie śniadanie. Na deser kupione przed chwilą marcepanki, w końcu trzeba ich spróbować :)
Kieruję się jeszcze do znajomego sklepu po wodę. A tu, na placu, też ławeczki ustawione na słonku. No i jak tu nie skorzystać? Słonko świeci, jest przyjemnie cieplutko, więc siedzę sobie i leniwie chłonę tutejszą atmosferę. Przede mną piękne widoki, na sąsiedniej ławeczce siedzą dwie starsze panie i nie mogą się nagadać. I tak nic z tego nie rozumiem, więc spokojnie mogę się przysłuchować melodii hiszpańskiego, który bardzo mi się podoba :) Co jakiś czas przechodzą ich znajomi, zatrzymują się albo przysiadają na murku i idą dalej. Taka leniwa niedziela, z dala od turystycznego zgiełku. Aż mi się nie chce stąd wyjeżdżać!
W końcu ruszam dalej, już teraz bez specjalnego planu, żeby nacieszyć się jeszcze tym miasteczkiem. Udaje mi się zajrzeć na dziedziniec jednego z domków. A dalej otwarte drzwi i schodki prowadzące w górę. Niewiele się zastanawiam, wychodzę na taras, podobny do tamtego. Stąd również mam widok na wieżę kościoła i pobliskie dachy. Klatka schodowa zdobiona ładnymi płytkami. Takie miejsca najbardziej lubię!
Przy katedrze tłum, więc korzystam tylko z toalety w znajomym sklepiku i czym prędzej stąd uciekam. Znów zagłębiam się w uliczki, kierując się już powoli w stronę dworca.
Bilet (4,82 euro) tutaj kupuje się w kasie. Dobrze, że udaje mi się wsiąść do autobusu, kilka osób zostaje, bo już nie wystarcza miejsca.
.