Znów pięknie wschodziło słonko. Na pobudkę rozśpiewały się ptaszki i piały koguty :) Tak bardzo nie chce się wyjeżdżać do dużego miasta!
Pojechałam choć zerknąć z góry na plażę z rzeką – jakoś nigdy mi nie wychodzi pójście tam na dłużej ;) A ślicznie wygląda o tej godzinie!
No ale trzeba się zbierać... Dróżka wydaje się dziś o wiele szersza niż przedwczoraj ;) Wkrótce na środku pojawia się linia – znak, że wracam do cywilizacji :(
Droga do Burgas mija raz dwa. Tankuję jeszcze trzy litry i jadę na lotnisko – jestem co do minuty prawie ;) Czas pożegnać się z autkiem. Dobrze mi służyło, choć trochę było przymulone. Na liczniku prawie 1 300 km.
Atanas zabiera mnie swoim autem do miasta i zostawia przy dworcu południowym. Okazuje się, że autobusy do Sofii faktycznie jeżdżą z dworca zachdniego. Sprawdzam jeszcze pociągi, ale jest tylko ten o 14:25. Kupuję więc bilet na autobus (26 leva), dwie banice - będą na drogę i idę usiąść w małym parku naprzeciwko, pod kasztanem i pomnikiem Botuszewa – kimkolwiek był.
W końcu łapię autobus do dworca zachodniego (1 lev). Pamiętam to miejsce. Siadam i czekam. Jakaś starsza pani mnie zagaduje, Marijka ma na imię. Opowiada o swoim życiu, o synu, wnukach. Narzeka, że na wsi źle się żyje, wszystko coraz droższe. Autobus w końcu przyjeżdża, lekko spóźniony, okazuje się, że jechał z Achtopola.
Jedziemy przez miasteczka, więc mogę jeszcze trochę 'pozwiedzać' ;) Za Stara Zagora autobus zatrzymuje się przy jakiejś obleśnej restauracji aż na czterdzieści minut. Potem wleczemy się niemiłosiernie, mijamy Rodopi i pagórki Plovdiv. A dalej już tylko droga do Sofii.
.