Potem już jadę prosto do Plovdiv. Z małym przystankiem na obiad. Biorę frytki z sirene i czuszka biurek. Przy stoliku nieopodal siedzą kolesie, którzy bardzo nachalnie się na mnie gapią, aż mi niefajnie! Przestają dopiero, gdy składam po bułgarsku zamówienie.
W Plovdiv czeka na mnie Zarko we wcześniej umówionym miejscu. Pojechaliśmy do niego na pyszną kolację z szopską i domowym ajranem. Mieliśmy jeszcze pojechać do miasta, ale tak byłam zmęczona po tej jeździe przez góry, że (choć niechętnie) odłożyliśmy to na jutro.
Na liczniku 535 km.
.