Gdy dojechałam do Etyr, prawie tego pożałowałam... Wygląda, jakby cała Bułgaria się tu zjechała! Jutro święto, dziś trwa tu festiwal i efekt jest taki, że kompletnie nie ma gdzie zostawić auta. Policjant mówi, że do monastyru nie da się dojechać, że nie wie, kiedy droga będzie otwarta i że trzeba czekać. Hmm, nie po to tu przyjechałam, żeby siedzieć w aucie na drodze, więc przepycham się dalej w górę, choć niełatwa to sprawa, bo na poboczach stoją auta, inne zjeżdżają w dół, ech! No ale jakoś się udało, zostawiam auto kawałek dalej przy mostku.
Bilet do rezerwatu kosztuje 4 leva. I znów żałuję, że jest ten festiwal – tłum ludzi i jeden wielki bazar! Żal mi trochę, bo choć lubię takie bazary, to tym razem mnie to męczy i nawet zdjęć nie mam weny robić. Domki oblężone.
Jest kilka ciekawych rzeczy, na przykład tunel z ogniem do suszenia śliwek.
Występują zespoły muzyczne i to jest fajne. I to, że można najeść się różnych przysmaków. Są bułki z szarena sol, figurki z cukru, cełuwki i lokum – muszę w końcu spróbować takiego domowego, ten z kartonika kupiony w sklepie nie przypadł mi zbytnio do gustu.
Miałam nic do bagażu nie kupować, ale... dzwoneczek ląduje w moim plecaku. No przecież jest malutki, najwyżej na szyję założę ;)
W sumie warto tu przyjechać, ale może w jakiś spokojniejszy dzień.
.