Dziś zanim się wygrzebałam, była jedenasta. Ale po co się spieszyć?
Chciałam banicę na śniadanie, ale baniczarnica, którą pamiętam zamknięta na głucho :( Musiałam się zadowolić chlebem (ani razu jeszcze nie tknęłam tu chleba!), airanem, sirene i obiknoveni biskviti.
Jadę na moją ukochaną plażę. Dróżka nie zmieniła się nic a nic. I plaża też. I chciałabym, żeby zawsze została taka, jak jest!!! Nawet pan parkingowy, który oddaje mi dwa leva, a pozostałe dwa chowa do kieszeni ;)
Dziś dzień na lenistwo: słonko, ciepły piaseczek z migotkami i boska zabawa z falami, które są dziś całkiem spore. Cudownie!
A na koniec dnia kolacja w knajpie na krańcu świata z widokiem na zachód słonka i Turcję. Knajpa do tanich nie należy, ale jedzonko (te pomidory!) i herbatka pycha! Jak ja lubię to miejsce!
Policja graniczna wciąż pilnuje, ale stoją sobie tylko spokojnie na poboczu.
.