11:30 (w autobusie do Salonik) Od rana świeci słońce! I jest ciepełko! Hip hip hura! Jestem w Grecji! Hura! Dziś rezydent zrobił nam wolne, ludzie poszli na plażę, ale gdzie mi tam do leniuchowania! Jadę do Salonik!
Trochę późno wygrzebałam się z hotelu, ale to co. Na przystanku w Paralii spotkałam parę Polaków, przy automacie z biletami zrobiła się przez nas kolejka, no bo przecież trzeba się było nauczyć, jak się to ustrojstwo obsługuje i jaki kupić bilet do Katerine, hi hi.
Tak poznałam Magdę i Wojtka. Okazało się, że oni też się do Salonik wybierają. Dołączyłam się :)
Katerini. Myślałam, że to mała mieścina, a to miasto całkiem duże jest. Przejechaliśmy pół miasta, a potem jeszcze przeszliśmy hektar, żeby dotrzeć na dworzec autobusowy. Znów małe opóźnienie, ale co tam. Nareszcie mogłam zobaczyć życie prawdziwego greckiego miasta! Ludzi spieszących do pracy, pootwierane sklepy (jeden z samymi oliwkami), samochody i motocykle jeżdżące jak im się podoba. Super!
12:30 Już w Salonikach! Niestety po angielsku nie jest się tak łatwo dogadać, jak wszyscy twierdzili, nikt nam nie chce ;) powiedzieć, jak dostać się do miasta ;) A autobus nas wysadził na jakimś dużym dworcu autobusowym, którego nie ma na mojej mapce.
12:45 Poszliśmy na żywioł, a co! Wsiedliśmy w autobus numer 8, z mapki wynika, że jedzie do miasta (a przystanek końcowy Ikea, hi hi). W autobusie też nikt nam nie chce powiedzieć, gdzie wysiąść do miasta ;))) Znów kupujemy bilety w automacie. I znów jaja, wszystko po grecku, hi hi, wydaje resztę, czy nie, Wojtek przekonał się, że nie ;) Ale bilety mamy :)
13:00 Wojtek w końcu dorwał jakiegoś gościa, który miał chęci nam pomóc. Plan był taki, że wysiadamy przy miejskim dworu autobusowym (który był na mojej mapce - mapka skserowana z przewodnika). Zobaczyliśmy dużo autobusów, no to wysiadamy. Gościu, który miał nam pomóc minę miał nietęgą, ale nie próbował nas zatrzymać. No cóż, okazało się, że wysiedliśmy przy... dworcu kolejowym, ha ha! Ale dobre i to, jesteśmy na głównej ulicy, więc dalej już pójdziemy pieszo :)
13:15 Jaja w McDonaldzie. Wskoczyliśmy z zamiarem pójścia do toalety. A toalety oczywiście na kod, tylko dla klientów. Może i bym nawet loda zjadła, ale przecież jesteśmy w Grecji, tu jest tyle pysznych rzeczy wartych spróbowania, że na prozaicznego loda z maca szkoda kasy. Więc co zrobiła Magda? Bardzo dyskretnie, hi hi, porwała paragon z pobliskiego stolika, na paragonie był kod, który trzeba było wklepać. Wklepała i drzwi do toalety stanęły otworem. Polak potrafi, he he.
No, teraz już idziemy oglądać miasto! Na głównej ulicy głośno (tak głośno, że musimy krzyczeć, żeby się usłyszeć), gorąco i pełno zamieszania dookoła. Nie ma chwili, żeby nie było słychać klaksonów. Motocykle i skutery. Życie wielkiego miasta...
14:00 Jesteśmy na Platia Dhikastirion. Jest tu kościółek Panagia Chalkeon - piękny z zewnątrz, niestety do środka nie dane nam było wejść - zamknięte :( Ale za to otoczony krzewami róż i najprawdziwszymi palmami! (nie tak zdechłymi, jak w Paralii). Po drugiej stronie placu łaźnia turecka - zamknięta :( Po drodze mijaliśmy najstarszy tu meczet - zamknięty i ogrodzony. Plaga jakaś czy co, czemu wszystko jest pozamykane?!
Za to po północnej stronie placu nieoczekiwanie znaleźliśmy pozostałości forum rzymskiego. Nie było tego na mojej mapce, ale to pierwsze ruiny, które tu widzimy. Dziwnie się człowiek czuje, przed wiekami chodzili tu Rzymianie, a teraz wokół stoi pełno bloków... Opuszczamy już główną ulicę, zagłębiamy się w labirynt miasta.
14:30 Szukaliśmy synagogi. Nic z tego, nie ma jej tam, gdzie być powinna ;) Gdzieś tu musi być! Sama bym jej szukała do skutku, ale im się znudziło, poszliśmy dalej.
Doszliśmy do kościółka Agios Dimitrios. Otwarty, hura! W środku przepiękne naczynia liturgiczne. I kilka mozajek. Przecudne! Można też było wejść na górę.
I znów poszukiwania, tym razem meczetu Alatza Imaret. Jednak ta moja mapka jest niedokładna, znaleźliśmy go tylko dlatego, że się uparłam, by pójść kawałek dalej. Meczet piękny, okrągły i choć zniszczony, to mi się podoba. Stoi sobie na spokojnym placyku, obok siedzi kilka starszych osób.
Magda opada z sił, ciężko to dalej widzę.
15:00 Wspinamy się stromymi wąskimi uliczkami pod mury miejskie. Jej, jak tu pięknie! Choćby dla tej dzielnicy warto było tu przyjechać! Pełno schodków, kwiaty dookoła, cisza, spokój, tylko czasem przejedzie jakiś skuterek. Niestety kościółek, który mieliśmy zobaczyć zamknięty - sjesta :( Musieliśmy się zadowolić widokiem dziedzińca.
Ponieważ wspinaczka wymaga wysiłku (nie wiem, jaką wysokość pokonaliśmy od dołu, ale dużą), to kupiliśmy sobie po l o d z i e. Mmm, pyszny, truskawkowy smak!
Wzdłóż murów dotarliśmy do wieży łańcuchowej. Ach, jak cudnie, widać całe miasto, łącznie z portem, jak na dłoni. Naprawdę było warto!
16:30 Zdecydowaliśmy jeszcze podejść do twierdzy Heptapyrgion. Może od wewnątrz nie wygląda w tej chwili zbyt imponująco, ale widzę tu zdjęcie z lotu ptaka. Niesamowita! Na dziedzińcu leży pełno kawałków starych kolumn i fragmenty jakiś rzeźb.