W Splicie dało się zaparkować właściwie w samym centrum. Rzęsiście oświetlona ulica poprowadziła nas na brzeg morza. A tam jaka promenada! Szeroka jak czteropasmówka, wszędzie wielkie palmy (okazuje się, że te w Zadarze to jeszcze były małe) i te wyświecone kamienie! Za to właśnie kocham południe, zaskakuje mnie na każdym kroku i jest tak inne niż nasz kraj!
Obok parking dla motocykli, hi hi, śmiesznie wyglądają takie malutkie miejsca parkingowe :) Po lewej jakiś dziedziniec z pięknymi budynkami z podcieniami.
Zagłębiamy się w uliczki na prawo, bo tam jakoś więcej ludzi widać. I docieramy do jakiś rzymskich pozostałości! Niektóre są sprytnie wkomponowane w nowsze budynki, ale są i wolnostojące.
Wrażenie jest naprawdę niesamowite! Wojtek później mówi, że Split najbardziej mu się podobał. Krążymy jeszcze trochę uliczkami, w końcu wychodzimy z tyłu dziedzińca wśród ruin. Siedzi tu multum ludzi, mają nawet poduszki i kieliszki. Świetna atmosfera, więc zmęczeni przysiadamy na chwilę. Fajnie poczuć się choć przez chwilę częścią tego miasta. Wspomnienie zostanie na długo.
Później siadamy jeszcze na chwilę pod palmami na promenadzie. Palmy i gwiazdy, cudownie! Ludzi jakby mniej, poszli na imprezy, czy spać?
Wracamy tą samą ulicą, która nas tu przyprowadziła, już pustą o wpół drugiej w nocy. Znów nie pomyśleliśmy wcześniej o jedzeniu, a teraz już wszystko pozamykane. No nic, za resztę kun nalejemy paliwa. Opuszczamy piękny Split.
W planach był jeszcze Dubrovnik, ale to już niestety okazało się za daleko, potrzebowalibyśmy jeszcze co najmniej jeden dzień, a ja chcę już do Bułgarii!
Kierujemy się w stronę Sinj. Przed nami Bośnia i Hercegowina! Kraj jakoś egzotycznie brzmiący, może nawet trochę strachu we mnie budzący. Ale i wiele ciekawości. Znudzeni panowie na granicy przepuszczają nas bez problemów.