Musiałam wstać o wpół ósmej, brrr. Siedzę w autokarze w Leluchowie - na granicy Słowackiej. Mama mi wykupiła wycieczkę do wodospadów. Ale ja mam dobrze :)
Zdzisia musiała wracać, Słowak jej przez granicę nie przepuścił (bo nie zabrała ani dowodu ani paszportu).
Ależ piękne widoki po drodze! W Nowej Lubownej jest zamek, przewodnik mówi, że nie wjedziemy tam, bo zapowiadają deszcz i lepiej szybko iść w góry. Szkoda, bo widać go z wielu kilometrów po drodze, a jakie stamtąd muszą być widoki?!
Siedzę na Polanie Staroleśnej (czy jak to przetłumaczyć). Faktycznie pada, ale zaraz przejdzie.
Jest tu najstarsze schronisko w Tatrach (Rainerova Chata). Malutka, niepozorna chatynka z kamienia. Ale jak miło dymi z komina! To jedno z tych miejsc, do których się wchodzi i nie chce się wychodzić. Cudownie, ciemno, ciepły piec, pełno bibelotów.
Wjechaliśmy kolejką na Hrebienok. Jeszcze na dole kupiłam mapę, bo bez mapy w nowych miejscach czuję się jak ślepa (a w górach w szczególności).
Wodospady prześliczne! Widzieliśmy ich cztery. Ale największe wrażenie zrobiły na mnie kolory - błękit wody, a do tego ruda skała. Cudne!
No i był problem. Przewodnik powiedział, że jest jeszcze jeden wodospad (kwadrans drogi z polany). Ale że większość do niego iść nie chciała (?!), to gościu zadecydował, że nie idziemy. No ale przecież tak być nie mogło, na szczęście znalazła się grupka zapaleńców, która wybrała wodospad, zamiast czas wolny w miasteczku :)
Poszliśmy tam w jedenaście osób. Ten ostatni wodospad okazał się najpiękniejszym i najwyższym ze wszystkich, które widzieliśmy! Mało tego, spotkała nas nagroda w postaci tęczy! Akurat na chwilę wyszło słonko i zrobiło się jeszcze piękniej! A za pięć minut już słonka nie było :) Cieszę się bardzo, że tam zaszliśmy!
Jak zeszliśmy z powrotem na Hrebienok, to pokazał się szczyt Łomnicy! Wydawał się taki tajemniczy i niedostępny tam na górze, wyłaniający się z mgieł...
Zatrzymaliśmy się jeszcze przed granicą na zakupy. Komicznie to wyglądało: mała wioseczka, zatrzymał się taki autokar, ludzie się wysypali i wszyscy, jak takie owieczki, pognali do sklepiku, he he - a ja wśród nich ;)
Tradycyjnie kupiłam sobie lentilky ;) I wszyscy się (jak zawsze) dziwili ;)