W Sofii byliśmy dopiero późną nocą. Mama Wojtka jak zawsze czekała na nas z furą jedzenia, a my tak się od jedzenia odzwyczailiśmy, że wcale nie mieliśmy ochoty. W końcu zmęczeni zasnęliśmy.
W niedzielę znów opóźnienie, mieliśmy wyjechać w drogę powrotną koło trzeciej, tak sobie policzyłam, a wyjechaliśmy dopiero po siódmej.
Lataliśmy za garnkami do giuwecza dla mnie,u parłam się na nie, ;) Niedziela, wiele sklepów pozamykane, na bazarze nie było, w końcu udało się kupić małą miseczkę (chociaż!). Chciałam koniecznie coś takiego przywieźć, bo to taka bardzo charakterystyczna pamiątka z Bułgarii. Poszliśmy jeszcze potem z Wojtka mamą, ale nic z tego, wracałam zrezygnowana, a tu nagle mignęły mi gary na wystawie :) Zakurzone takie, bo tam nikt tego nie kupuje i bardzo tanie. Hura, udało się, będę mogła choć namiastkę Bałkanów w domu sobie zrobić!
Smutno mi było jak opuszczaliśmy Sofię :(