We Wrocławiu jesteśmy raz dwa.
Niestety czas już pożegnać się z Wiolą.
Zostajemy we trójkę i Prezes zabiera nas do Misz-Masz, żeby cosik przekąsić, bo ja znów głodna jestem ;) Fajny pomysł na knajpę, trzeba przyznać.
A po posiłku wylądowałyśmy z Gabi na rynku, z postanowieniem poszukiwania krasnali. Prezes pokazał nam jednego i powiedział, gdzie siedzi drugi. No to poszłyśmy do kościoła garnizonowego. Zajęłam się fotografowaniem Śpiocha (tego krasnala, nie kościoła) i przez głowę przeleciała mi wizja, że może jakimś cudem jeszcze udałoby się na wieżę wdrapać. No i się udało :)
Jeszcze z aparatem na ziemi patrzę na Gabi, Gabi pod wieżą, macha do mnie i krzyczy. Zostawiłam krasnala i w te pędy do wieży. Tak właściwie to jest już zamknięta, ale można jeszcze wejść, ludzie tam na górze mają klucz i musimy tylko pilnować, żeby nas nie zamknęli ;) No to szybko na górę, a wieża całkiem wysoka jest i wcale nie tak łatwo się na nią wspiąć. Pewnie wlazłam tam ze dwa razy szybciej, niż poprzednio ;)
Z góry roztacza się przepiękny widok na całe miasto, nad którym zapada już zmrok. Dla fotek pora to idealna! Ależ my mamy szczęście podczas całej tej wycieczki, nie dość, że pogoda super, to jeszcze co chwilę udaje nam gdzieś wtrynić i zobaczyć coś, co normalnie byłoby niemożliwe :D
Za wiele się widokami nie nacieszyłyśmy, bo w końcu przyszedł po nas wszystkich koleś. No tak, jakby tak nas zostawić, to moglibyśmy tu jeszcze siedzieć długo ;) A on przecież klucz musiał oddać. Schodziliśmy miejscami po ciemnku, bo lampy są tylko w kilku miejscach. Czyli jeszcze dodatkowa przygoda! ;)
A na dole już zajmujemy sie krasnalami. Chodzimy po wieczornym mieście i szukamy tych małych szkrabów. Ja wzrok mam raczej kiepski, ale tak jestem zdesperowana, że udaje się całkiem sporo znaleźć. Jest Bibliofil i Gołębnik i TynQuś i Syzyfki i Słupniki i Inwalida... Rewelacyjne są, muszę to przyznać! Świetny pomysł w ogóle. Szkoda, że ktoś się nie bał i jednego.. ukradł :(