A więc jesteśmy w Bośni! W świetle Księżyca widać po prawej wielkie jezioro, zatrzymujemy się na chwilę, żeby popatrzeć na niebo pełne gwiazd. Świerszcze grają, jest ekstra!
Dalej droga wciąż biegnie pod górę, ale teraz nam to nie przeszkadza, w nocy można tak jechać. Widać niewiele, czuć tylko wysokość, bo uszy się zatykają.
W końcu trzeba było się przespać choć dwie godzinki na jakiejś stacji benzynowej. Jak się obudziliśmy, było już jasno. Wreszcie widać Bośnię! Jedziemy przez górzystą okolicę, w dolinach ścielą się pasma porannej mgły. Drogi super! Na drogach wariaci, wyprzedzają przed zakrętami, nic nie widząc z przodu. Jak to się dzieje, że tu wypadków nie ma?!
W wioskach meczety. Tylko dookoła wszędzie widać rozwalone domy. Przykro na to patrzeć, dziesięć lat minęło, a ślady wojny wciąż widać.
Zatrzymujemy się na jakiejś podrzędnej stacji. Chcemy dziesięć litrów, gościu chce zaokrąglić do dwudziestu! Dobre sobie! Ale nawet tu można zapłacić kartą. Jakaś piękna dziewczyna patrzy się na mnie dziwnie. Jakoś tak nieprzyjaźnie. Dlatego, że jestem blondynką? Czy dlatego, że mamy europejską rejestrację? Najchętniej bym zapytała o co chodzi, ale tak jakoś głupio. A może mi się zdawało?
Po drodze mijamy kilka miasteczek. W domach wszędzie widać dziury po pociskach. Kobiet w chustach nie widać w ogóle. O dziewiątej kolejna drzemka na stacji na autostradzie.