Ale niekwestionowaną gwiazdą dnia był piękny parowóz z Wolsztyna TR5-65. Woził ludzi kilkadziesiąt metrów w te i we wte. No to poszłam, bo też chciałam się przejechać, nigdy jeszcze nie miałam okazji, choć tyle już przecież lat jeżdżę do Wolsztyna na paradę. A tu maszynista mówi, że na dziś już koniec, że muszą nalać wody i jadą do domu. Buuu.
Ciuchy nie zostawiłam, robiłam jeszcze kilka fotek. Ciucha dostała wody, choć nie tak efektownie, jak w Wolsztynie, bo z węża. A ja spytałam maszynisty, czy mogę tam do niego się wdrapać na górę. Pozwolił :) No to siup. I już się stamtąd nie ruszyłam ;)
Za mną weszło jeszcze kilka osób. Woda nalana, w kotle ciśnienie się wyrównało, pan w międzyczasie dorzucił węgielków. Otwarł kocioł, więc mogliśmy popatrzeć, jak palą się węgielki, a przy okazji trochę się ugrzać :) I pojechaliśmy na obrotnicę! Juhuuuu, jednak udało się pojechać parowozem!!! :) I to w dodatku na obrotnicę, bo parowóz musiał się obrócić do dalszej drogi :) Podczepili wagony.
Ludzie, którzy tam byli powysiadali, bo za kilka minut odjeżdżał ostatni autobus na Pustą, zaczęło już się ściemniać. Ale ja zostałam, co tam, jak stamtąd wrócić będę się martwić potem! Oprócz mnie został też jeden Anglik, drugi odjechał, bo byli autem, a ja wcześniej zaczęłam z nimi gadać. Ci Anglicy i Niemcy przyjeżdżają tu, żeby oglądać parowozy, Wolsztym uwielbiają i w dodatku płacą za to wszystko grubą kasę. Ten tu powiedział, że wraca z nimi do Wolsztyna parowozem, ale w wagonie z tyłu.
Chciałam jeszcze wysiąść, bo o ósmej wieczorem to nie miałabym za bardzo jak z tego Wolsztyna wrócić. Ale rusamy i jedziemy! Nikt mnie nie wyrzuca, to co tam :) Potem się będę martwić ;) Najwyżej wyskoczę gdzieś po drodze ;) W końcu umówiłam się z maszynistami, że wysadzą mnie na Dębcu :)
Podróż to była niezwykła! Jak cudnie znów poczuć ten zapach spalonego węgla i pary. Cudnie poczuć niesamowitą moc parowozu. To niezwykłe, że człowiek skonstruował taką masyznę! Tu nic nie dzieje się samo, żeby jechało, trzeba nalać i nakarmić, a jak zacina się zegar, to trzeba go trochę młotkiem postukać ;) Jak się jedzie, to wszystko trzęsie się, stuka, syczy i puka. Pan maszynista powiedział, że mam usiąść na miejscu pomocnika i siedziałam sobie wygodnie. Bo do prowadzenia parowozu potrzeba dwóch ludzi, jeden prowadzi, a drugi zerka do przodu i mówi, czy można jechać. Wypytywałam oczywiście o różne rzeczy i wiele się dowedziałam ciekawego.
Podróż na Dębiec trwała godzinę i tak, jak mówili, tak zrobili, zatrzymali się specjalnie i wysadzili mnie za przejazdem. Pomachałam na pożegnanie i ciucha buchając parą pojechała dalej...
A ja zmarznięta w cholerę, ubrudzona, ale szczęśliwa poszłam na tramwaj. Trochę żal, że nie widziałam lokomotywowni, bo taka okazja szybko się nie nadarzy, ale nie żałuję! Podróż parowozem od dawna już mi się marzyła, a dziś się to marzenie wreszcie spełniło! :)