Słonko wyłazi zza chmur, więc jedziemy na południe na plażę. Zimno jest nadal, z powodu dość silnego wiatru. Ludzi prawie zero, więc jest super. Plaża zupełnie inaczej wygląda bez tych wszystkich parasolek, pięknie, tylko szum fal...
Rybki się niestety wyniosły, może fale je wygoniły, pod wodą podziwiać można tylko połyskujące drobinki piasku i kamienie. Mnie ogarnia lenistwo, takiego odpoczynku było mi potrzeba!
Po południu idziemy na koniec zatoki w kształcie rogalika. Włazimy na skały, ścieżka prowadzi dalej, poszłabym nią najchętniej, ale słonko już nisko, więc czas wracać. Nie chce mi się jechać, grzebię się, wciąż pochylam się po jakieś kawałki muszelek. Jeden przypomina mi pierścienie Saturna ;)
Pod wieczór jeszcze Rezovo, czyli mój koniec świata. Cieszy mnie, że nic się tu przez ten czas nie zmieniło. Przybyło może kilka hotelików, ale nie żadne molochy. Jest za to ta sama knajpka, jest ta sama plaża, z której widać Turcję i granicę, jest ten sam domek z tymi pięknymi czerwonymi dachówkami, jest teren wojskowy i radar i skały na klifie i owce chodzące ulicami i dyńki na płocie. I kolorowy zachód słonka. Nie wiem czemu, ale jakoś bardzo lubię to miejsce...
Czuję się coraz gorzej, katar jakiś mnie dopada, teraz czuję już, że potrzebuję aspiryny. Na szczęście nasza pani ratuje mnie, ma akurat dokładnie to, co mi potrzeba. Ciepła herbatka do tego i nadzieja, że jutro będzie lepiej.