Droga do Perperek jest bardzo malownicza, choć i bardzo zniszczona i tempo jazdy mamy ślimacze. Ślicznie jest, raz na górze raz na dole, na łąkach krówki i osiołki, a pogoda zrobiła się piękna!
Pod Perperikonem na parkingu (1 lew za cały dzień) aut mało, dla mnie super, przynajmniej tłoku nie będzie. Po drodze stragany z pamiątkami i każdy namawia, żeby coś kupić. Kupuję mapę (5 lewa), dobry to był pomysł, bo okazała się później bardzo przydatna. Na początku dróżki pani zbiera kasę za bilety (studencki 1 lew, normalny 3 lewa). I skoro już te formalności mamy za sobą, to można ruszać.
Dróżka prowadzi pod górę, najpierw usypana z białych drobnych kamyczków, potem trzeba się wpiąć po wielkich kamieniach. Już mi się podoba! Właściwie poza wielką kupą wielkich kamieni nic tu nie ma, ale dla tych, co potrafią zobaczyć więcej, te kamienie odkrywają wiele tajemnic. Są tu jakieś grobowce, są fundamenty kościółków, są schodki w skale wykute, są miejsca, gdzie wyciskało się z winogron sok na wino... Przewodniczka jakiejś wycieczki, polała wodą jeden z kamieni i w skale uwidocznił się rysunek prastarej bogini...
Wciąż prowadzone są tu prace, niestety również budowlane. Jest kilka nowych murków i tabliczki, żeby po nich nie chodzić. Nie wiem, jaki jest zamysł, czy oni chcą odbudować całą twierdzę, ale mnie podoba się tak jak jest. Słońce, wiatr we włosach, widoki na okoliczne góry i wioskę z czerwonymi dachami gdzieś w dole. Pięknie tu, szczególnie na końcu, jak zostajemy całkiem sami, miejsce robi się jeszcze bardziej tajemnicze....
Po drodze zatrzymujemy się w wiosce poniżej na zakupy - pycha chlebek był. Pod folią suszy się tytoń.