Dalej idziemy pieszo. Skalne miasto widać już z daleka, ale jest za rzeką, więc najpierw trzeba dojść do mostu i potem dopiero zawrócić. Trochę to daleko, ale mamy za to piękny spacer, jest super, słonko świeci, a w wiosce, którą mijamy spokój i cisza.
Most zawieszony jest na grubych stalowych linach.
Po drugiej stronie rzeki pasą się krófffki. A kawałek dalej zaczynają się charakterystyczne skały, w których kryje się skalne miasto.
Panowie przy wejściu (wstęp 1 lari studencki) pytają się, skąd jesteśmy, oni też śmieją się, że Polacy zawsze pieszo przychodzą ;) Robią ładny chodnik i drogę. I znów pachnie to komercją, niestety. Na szczęście oprócz jednego kolesia i dwóch strażników jesteśmy tu właściwie sami. Grupa żołnierzy właśnie wychodzi, wszystkim mówimy cześć :) Strażnicy pytają skąd jesteśmy i z czegoś się śmieją, hmm, nie było to zbyt przyjemne.
Miasto super, bardzo fajnie, że można sobie tam łazić, gdzie tylko się chce. Z góry widać rzekę i jakieś ruiny domków na łące na dole. Ciekawe. Zwiedzamy jaskinie, choć właściwie nic w nich nie ma. W jednej tylko pozostałości kościółka. Ale i tak bardzo fajnie to zobaczyć. Można wyobrazić sobie, jak wyglądało to miejsce przed kilkoma wiekami, gdy tętniło życiem. Szkoda, że choć na chwilę nie można przenieść się w przeszłość...
Na górze stoi też kościółek, ale i on w środku nie robi wrażenia.
Bratek zaprzyjaźnia się z kolesiem, który też zwiedza. Koleś proponuje, że nas podwiezie. Ok, ładujemy się do ślicznie odnowionej zielonej Łady. To chyba najpiękniejsze auto, którym tu jechaliśmy. Po drodze odbieramy od dziadka plecaki, dziadek życzy szczęścia, ja jemu też, znów żal, że nie mamy żadnych podarków. Dziadek patrzy dziwnie na Ładę, hmm, ciekawe, czemu? Fajnie byłoby jeszcze z nim pogadać, ale skoro mamy stopa, to jedziemy dalej.