Nad Madrytem chyba kolejka do lądowania, bo robimy trzy kręgi. Widać też inne samoloty :) W dole ciemno brązowe pola i doliny. Pięknie to z góry wygląda!
Lotnisko w Madrycie jest ogromne! Jest całkiem osobny terminal z ładną wieżą dla narodowego przewoźnika, widać cały rząd wozów serwisowych, pełno samolotów, no i zielone drzewka! :) I jakie cudne ciepełko! Słonko świeci i jest 12 stopni, juhuuu!
W samolocie poznałam Anetę, po którą przyjechał Grzesiu. Mogę zabrać się z nimi autem do miasta :) Na obwodnicy korki, więc możemy sobie pogadać. Grzesiu tu mieszka od wielu lat, mówi, że klimat do życia super, życie łatwiejsze, że tu wszystko jest dla ludzi, nie ma takiego bałaganu choćby w urzędach, jak u nas. No ale mówi też, że przez ten kryzys jest coraz godzej z pracą.
Zatrzymujemy się przy mojej stacji metra, Grzesiu zaprasza jeszcze na kawę. Do takiego zwyczajnego osiedlowego baru, do którego przychodzi się na wczesny lunch lub śniadanie. Podoba mi się, nikt się nie spieszy, obsługują trzej starsi panowie, gra telewizor, jest jakiś automat do gier. Fajny klimat.
Na koniec Grzesiu i Aneta odprowadzili mnie do metra, Grzesiu pokazał co i jak, jak kupić bilet i gdzie mam jechać. Na każdej stacji moża wziąć mapkę metra – super! Kupuję więc bilet (1 euro) i teraz już mogę jeździć do woli :) Metro jest super, nawet przy przesiadkach zgubić się tu nie da, wszystko ładnie opisane.
Wysiadam na Plaza Eliptica, bo stamtąd ma jechać autobus do Toledo. Mogłabym jechać też pociągiem, ale ten jest dużo droższy. Poziomów jest tu kilka, nie za bardzo wiadomo skąd co, ale pytam i już jest OK. Bilet kupuję w automacie (4,82 euro). Jeden autobus akurat mi zwiewa, ale za pół godziny jest następny, więc nie ma problemu. Idę na górę usiąść na słonku. Fajnie – żadnej chmurki! :)
Jedziemy przez przedmieścia, najpierw są bloki, które wyglądają bardzo ładnie, potem rzędy identycznych domków, a dalej już tylko wielkie sklepy, a to z meblami, a to salony samochodowe.