Ale ja na razie podążam na Plaza Mayor, dawniej zwany Plaza del Arrabal, Plaza de la Constitución (kilka razy), Plaza de la República. Jakoś nie robi on na mnie specjalnego wrażenia, Piazza San Marco bardziej mi się podobał. Pusto tu jakoś, może dlatego, że jest poniedziałek, pora sjesty, no i nadal zimno, niestety. Tylko na środku placu samotnie stoi pomnik króla Filipa III, na koniu, a jakże ;) O wiele ciekawiej wygląda ten plac na jakimś starym malowidle – o, kiedyś wiele się tu działo!
Najładniejszy budynek to Casa de la Panadería. Ten budynek też przechodził różne koleje losu, wiele razy był zniszczony, kiedyś był nawet siedzibą gildii piekarzy.
Za to znajduję informachę turystyczną, do której wchodzę na chwilę, żeby się ogrzać.
Chcę iść na wschód, ale jedna z uliczek tak mnie zauroczyła, że nie mogę nią nie pójść. Idę przed siebie coraz dalej i dalej, skręcając w co ładniejsze uliczki. Palacio jeszcze poczeka, a tu jest tak ładnie! Odnajduję mniejsze i większe placyki, Plaza de Jacinto Buenavente, Santa Ana, Plaza del Angel.
Niestety na tych placykach poza kawiarnianymi krzesełkami nie ma gdzie usiąść. Wchodzę więc na klatkę schodową, gdzie jest hostel, więc otwarte i przysiadam na chwilę na górze. Na takich pięknych drewnianych schodach, jak tu to aż się chce usiąść! Nie wiem, co to za drewno, ale bardzo ładny ma kolor. Zresztą tak chyba jest w większości domków tutaj, z tego, co później zaglądałam.
Teraz wracam już na pierwotną trasę. San Isidro zamknięte, udaje mi się tyko wejść na dziedziniec instytutu – jest tu jakaś szkoła. Kościół mają ponoć otworzyć wieczorem, no ale wieczorem już tu nie wrócę.
Kieruję się na zachód, mijając po drodze Plaza de la Villa, na której jest Casa de la Villa. Kiedyś służył on jako ratusz i więzienie. Torre de los Lujanes to jeden z najstarszych budynków w Madrycie ale niczym specjalnym się nie wyróżnia.
A później zza budynków wyłania się katedra. Właściwie nazywa się ona Santa María la Real de La Almudena. Jest ogromna! Idę na dziedziniec, obejrzeć Palacio Real. Robi wrażenie! Wielki plac z wielkim pałacem za wielką bramą, a tuż naprzeciwko wielkie rzeźbione drzwi do katedry. Wejście ponoć od Calle de Bailén. Ale z tamtej strony też pozamykane. Więc okrążam katedrę jeszcze bardziej i trafiam zamiast do katedry do krypty (2 euro). Hmm, wchodzę z rozpędu, ale warto było. Właściwie wygląda to wszystko na w miarę nowe. Krypta to właściwie taki mniejszy kościół, część katedry. Jest tam po bokach pełno prywatnych kapliczek z ołtarzami (niektóre z pięknych kolorowych mozaik), w których spoczywają zmarli. Ciekawe, co trzeba zrobić, albo kim być, żeby zasłużyć sobie na spoczynek w takim miejscu? ;) W podziemiach też jest dla nich miejsce, niektóre tablice całkiem jeszcze puste.
Ale mnie najbardziej podoba się nastrój tutaj, z głośników sączy się chóralna muzyka, więc siadam znów z dala od zgiełku turystów. Cisza tu i spokój, miejsce znakomite na kontemplacje, jeśli ktoś ma ochotę.
Na koniec udało mi się wydukać pytanie co z tą katedrą. Facet mówi, że zamknięta, do marca chyba, ale dlaczego to już nie zrozumiałam ;) No ale chyba nie ma czego żałować, katedra jest całkiem nowa, jak się okazuje, ukończona dopiero w 1993 roku.
Gdy wychodzę, to powoli zachyna się już ściemniać. Katedra pięknie podświetlona i Palacio też. Szwędam się jeszcze wokół robiąc fotki. Przed Palacio jest mały ale zielony i zadbany Plaza de Oriente (nazwa wcale nie pochodzi od Orientu, ale od położenia placu – na wschód od Palacio). Bardzo ładnie tu wygląda. Jest małe oczko z fontanną i pomnik króla Filipa IV tym razem, siedzącego na koniu, a jakże ;) Z tymże pomnikiem jest związana ciekawa historia. Projektant pomnika Pietro Tacca obawiał się, że koń zapadnie się pod własnym ciężarem. Z pomocą przyszedł Galileusz (bardzo bliska mi postać), który zaproponował, żeby przód konia był lżejszy – pusty w środku, a tył cięższy :)
Po bokach pomniki dawnych królów Hiszpanii i jednej królowej. Przyglądam się ich postaciom, bardzo to lubię, niektórzy królowie wyglądają na wojowników, inni na takich, którym raczej dworskie obyczaje bliższe są niż wojaczka.
Idę jeszcze na Plaza de Isabel, żeby zobaczyć z drugiej strony operę. Cały plac jest w rozbiórce, więc nie ma za bardzo na co patrzeć.
Moja kolacja na dziś to kebab w pobliżu (3,50 euro), bardzo dobry i sycący.
Zagłębiam się znów w uliczki, bez planu, chcę się jeszcze po prostu trochę tu poszwędać. Idę pod górkę i w końcu docieram do Grand Via. Ładne i wielkie tu budynki (ta mania wielkości tyczy się całego miasta). Idę nią kawałek na wschód, a potem na południe, żeby dotrzeć do Plaza del Sol. Chciałam przyjść tu jeszcze po zmroku, zobaczyć, jak to wygląda i jestem :) Plac tętni życiem, tak samo, jak w dzień. Reklama świeci pięknymi kolorami :) Budynki ładnie podświetlone, zegar na Casa de Correos wybija godzinę.
Potem znów kieruję się na Grand Via, wchodzę do kilku sklepów, bo akurat wyprzedaże, ale w sumie nic ciekawego. W ogóle pełno tu sklepów przeróżnych, pełno ludzi i wszystko pootwierane. Na Plaza del Callao jakieś zgromadzenie, ale i tak nie wiem, o co chodzi, więc idę dalej, teraz już znów Grand Via. Podoba mi się tu, ale... uświadamiam sobie, że chyba mam już dość wielkiego miasta i cieszę się, że jutro ruszam dalej.
Grand Via prowadzi mnie do Plaza de España. A tam wysoki pomnik Cervantesa z Don Kichotem (z którym wszyscy robią sobie zdjęcia). W sumie najbardziej podobają mi się tu drzewka oliwne ;) No dobrze, ładnie się to wszystko odbija w sadzawce ;) Może dlatego, że już ciemno, nie robi to miejsce na mnie takiego wrażenia? A może dlatego, że jestem zmęczona? Ale za to ładnie widać stąd Palacio ;) Po drugiej stronie ulicy ładny budynek chyba senatu. A po drugiej stronie placu druga fontanna. Przy placu są też dwa, do pewnego momentu najwyższe budynki Madrytu: Torre de Madrid i Edificio España.
Stąd wracam już do domu, bo zimno robi się coraz bardziej, a ja nieźle już zmęczona jestem.