Do Jardin de Cactus jedzie się przez ładne miasteczko o nazwie Guatiza. Już tu na wyjeździe rosną pola kaltusów – opuncji, które mają jadalne owoce.
Wreszcie jesteśmy w kaktusowym ogrodzie (5 euro). Pierwsze wrażenie: myślałam, że to będzie większe. Ale potem okazało się, że i tak jest tu co oglądać! Nic dziwnego, w końcu rośnie tu ponoć aż 1400 gatunków kaktusów, od całkiem malutkich po wielkie kaktusowe drzewa, więc chodzić i podziwiać można by przez pół dnia. Jest tu sklepik i restauracja, a nad całością góruje biały wiatrak. Myślałam, że to atrapa, ale okazuje się, że to najprawdziwszy w świecie (choć już nie działający) wiatrak :) Można nawet wejść do środka.
No ale najważniejsze są roślinki. Ech, czego tu nie ma! Zadziwiające, ile przyroda tworzy ciekawych gatunków! Mnie najbardziej oczywiście podobają się wielkie kule, bo są najbardziej fotogeniczne, ale fajne są też misiaki, gwiazdki, białe odnóża i talerzyki z kwiatkami. Nazwy oczywiście wymyslone ;) A wszystko rośnie na czarnej wulkanicznej glebie i to też dodaje uroku temu miejscu. Zdecydowanie warto tu było zajrzeć!