Dróżka do Haría okazuje się być nieźle pokręcona. Ale zanim zacznie się zjazd, jest jeszcze Mirador de Haría, punkt widokowy, z którego roztacza się kolejna piękna panorama na Haría, Montaña Corona i ocean. Ślicznie tu. Jest też sklepik i jadłodajnia, w której można co nie co przekąsić.
Zjeżdżamy w dół do miasta. Już po drodze wszędzie widać palmy. Jesteśmy w Valle de las Mil Palmeras, czyli Dolinie Tysiąca Palm. Co za piękna nazwa! Łazimy po miasteczku, żeby nasycić oczy widokiem palm, które szumią i gną się na wietrze. I tutaj jest bardzo sennie, no ale to już pora sjesty. Wiele domków poza samym centrum jest zrujnowanych i niezamieszkanych. Ciekawe, czy to znów wina kryzysu, czy miasteczko zamiera? Podoba mi się tu. W miejscowym sklepiku można spróbować miejscowego wina, polecanego na którejś ze stron w internecie. Próbujemy, ale jakoś nam nie smakuje, to które piłyśmy ze sklepu było o wiele lepsze.
Po drodze jeszcze, w górnej części miasteczka Ala wypatrzyła warsztat, w którym pan lepi z gliny garnki. Wracamy więc i idziemy zobaczyć. Okazuje się, że to nasz znajomy pan, który wcześniej na dole siedział sobie przy stoliku pijąc kawę i czytając gazetę, a który wytłumaczył nam, że Valle de las Mil Palmeras to właśnie tu :) Pan pokazuje nam, jak się lepi garnki z gliny, której tu pełno, od początku do końca ręcznie, bez koła garncarskiego, schną sobie potem na słonku. I tak codziennie, żyje sobie spokojnie na wyspie. Tak, to na pewno dobre schronienie przed pędzącym europejskim światem...
.