Na pobliskiej górze czeka na nas Castillo de Santa Bárbara, znany też pod nazwą Castillo de Guanapay. Guanapay to krater, na którym wzniesiono zamek.
Na nieszczęście dróżkę na górę zamyka szlaban, że niby jakiś remont. No ale widzę przecież, że na górze jakieś auta stoją, więc jestem pewna, że wjechać się tam jednak jakoś da. Chcę być grzeczna i nie forsować zakazu wjazdu, więc objeżdżamy górę od północnej strony, z myślą, że może jest jeszcze jakaś inna droga na górę. Nie ma. Wracamy więc do parkingu z postanowieniem, że podniesiemy sobie szlaban i przejedziemy, no bo skoro inni na górę wjechali, to czemu my nie? Przy szlabanie jakiś starszy pan pomaga nam go podnieść, wygląda na turystę, uśmiecha się. No nic, jedziemy na górę. Podjazd dość stromy, dość wąską asfaltową dróżką. No ale już jesteśmy na górze :)
Okazuje się, że to zamek jest w remoncie, do środka wejście zagrodzone sznurkiem, ale włazimy tylko na moment, żeby się rozejrzeć. W sumie to raczej zameczek jak na nasze standardy. Ale za to najprawdziwszy w świecie, zbudowany został w XVI wieku – jest najstarszy z zamków na wyspie. Panowie, którzy tu pracują od razu nas wyganiają, zgrywam głupią, pan się już potem śmieje.
Ale warto było tu wjechać! Dla samego widoku! Można pójść ścieżynką prowadzącą po skraju wygasłego wulkanu. Wieje dość silny wiatr, słonko świeci, jest bosko! No i te widoki! Otwierają się na wszystkie strony świata, na północy widać już pobliskie wyspy, na zachodzie w dole Teguise, na wschodzie mniejsze miasteczka, a dalej granatowy ocean. Przepięknie! No i krater! Od bardzo bardzo dawna marzyło mi się, żeby zajrzeć do środka wulkanu. I udało się, jupiiii! To nic, że nic ciekawego tam nie ma. Ale to wulkan. I co z tego, że wygasły? ;)
Ech, tyle moich marzeń się tu spełnia! Kocham za to tą wyspę!
Gdy zjechałyśmy w dół, siedział tam ten sam pan i znów pomógł nam otworzyć szlaban! :)