Najfajniejsze jest to, że rano to piękno wcale nie znika, wręcz przeciwnie.Słonko świeci, nadal pachnie nieziemsko, palmy wcale nie były snem... Na ganku pełno pomarańczowych kwiatów, które spotykamy potem na całej wyspie.
Idziemy na spacer obejrzeć miasteczko. A właściwie wioskę, bo zimą mieszka tu tylko 80 osób... Teraz sezon już się skończył i to widać. Znakomite miejsce, żeby schować się przed całym światem... Jest cicho i spokojnie. I bardzo mi to pasuje.
Morze ma tu przepiękny turkusowy odcień. Jak w bajce :)
Po drodze mijamy Torre Spagnola, która wznosi się na cyplu. To jedna z charakterystycznych kamiennych wież nuragi, które rozsiane są po całej wyspie. Są bardzo stare - ponoć powstały między 1500 a 500 rokiem p.n.e.
Roztacza się stąd piękny widok na pomarańczowe skały zatopione w morzu, a z cypla widać Isola Rossa - wygląda pięknie! I faktycznie taki właśnie ma kolor.
Po drugiej stronie mały port i dwie plaże. Woda jest tu tak cudnie przezroczysta, że wygląda jak marzenie! Nie mogę się napatrzeć, najchętniej już bym tu została, ale Stefano przekonuje, że inne plaże są jeszcze ładniejsze ;)
Na koniec włóczę się jeszcze trochę po hotelu. Jakoś nie mogę się od tych palm odczepić ;) Pięknie tu. Po drugiej stronie niebieski basen z widokiem na torre i czerwone skały.
W końcu wyjeżdżamy, kierując się na północny wschód.
.