Dziś nie ma za wiele do pisania, rano zakupy, śniadanie, no i plaża, słonko i morze!
Wzięliśmy parasol na plaży (5 lv), bo bez tego by się nie dało. Taplamy się w morzu, nareszcie prawdziwy odpoczynek! Nigdzie nie trzeba się z plecakami telepać.
Muza z Vanilla Beach gra non stop, co mi akurat nie za bardzo pasuje, ale trudno. Można by tańczyć, ale jakoś nikt nie tańczy. Wypijamy po drinku, Ania piwko. Za barem mówią, że imprezy faktycznie rozpoczynają się późno, czyli po północy. Jutro będzie... Kamelia. Chętnie bym przyszła, nie śmiejcie się ;)
Na plaży można przepłynąć się statkiem, można pożyczyć rower wodny lub jeta, jest banan, można wzlecieć w powietrze za motorówą na pewnym rodzaju spadochronu, czy jak to nazwać. Chętnie bym poleciała, ale wszystko takie drogie.
Plaża jest piękna, sam piaseczek. Dla leniuchów miejsce wymarzone na wypoczynek. Tylko szkoda, że w tym piaseczku tyle petów. I przez ten piaseczek trochę nudno jest, bo nurkować nie ma do czego. Jakbym miała tu być tydzień, to bym się chyba zanudziła. Ale za to po południu robią się większe fale i można się z nimi pobawić :)
Pod wieczór łażenie po sklepach i straganach. Jakoś tym razem nie miałam na to za bardzo ochoty. W kantorach kursy wymiany walut nieciekawe - za euro dają tu 1,91 lv. Dobrze, że uprzedzeni wymienialiśmy w większych miastach po 1,94. Usiedliśmy w knajpce coś zjeść, tym razem bardziej trafione, wzięłam kurczakowe chapki i choć nie było to danie typowo bułgarskie, to chciałam spróbować i nawet całkiem dobre były.
Mieliśmy kimnąć godzinę i pójść na imprezkę, ale jesteśmy tak zmęczeni, że po prostu śpimy dalej, a imprezkę odkładamy na jutro.