W Kavarnie okazało się, że ostatni busik na południe właśnie odjechał. Jest jakiś rejsowy autobus, ale dopiero o dziewiątej. A my musimy jeszcze w Kranevo nocleg znaleźć, więc tak późno na mnie pasuje.
Poszliśmy coś zjeść do baniczarni przy dworcu. Niestety banic już nie ma, została nam tylko jakaś pizza. I ajran oczywiście :) Kombinujemy, co robić, może poprosić kogoś o podwiezienie? Jakiś busik stoi, Wojtek idzie zapytać, ale w środku sami Cyganie, więc w końcu nie pyta. Idziemy do taryfiarzy. Nasz już odjechał niestety, a ci tu już nie są tacy tani. W końcu decydujemy się na kurs do głównej drogi (6 lv!), może tu uda się złapać jakiś autobus jadący z północy.
Koleś nas wysadził przy straganach z owocami. Plecaki rzuciliśmy na ziemię. Czekamy, ale jakoś żaden autobus ani busik nie jedzie.
Wiele czasu nie minęło, a po owoce podjeżdża elegancka wypucowana Toyotka RAV4. Żartujemy sobie, że może z nim się zabierzemy, hi hi. Koleś kupuje dwa arbuzy i patrzy na nas ciekawie. Już ładuje się do auta, ale ponieważ tak patrzy, to rusza do niego Wojtek. Kolesiowi mina trochę zrzedła, ale odjechać nie zdążył ;) Mówi, że on tylko główną drogą jedzie i w ogóle, ale w końcu zgadza się nas zabrać :-D Wojtek pyta za ile, on mówi, że się zastanowi. Teraz to nam miny zrzedły ;)
No cóż, skłamałabym, jak bym powiedziała, że nam się nie podobało. Furka super, z Kavarna do Kranevo dojechaliśmy w dwadzieścia minut. Wyprzedzaliśmy wszystko po drodze. I tylko trochę dziwnie się robiło, jak koleś puszczał kierownicę przy prędkości 140 ;) Wojtek go zagadywał, koleś siedzi w budownictwie, pochodzi z gór, z okolic Smolian, a teraz mieszka w Burgas. Zastanawia się co zrobić z córką, która z najlepszą średnią nie dostała się na uczelnię ekonomiczną. Długo nie pogadaliśmy, bo już jest zjazd na Kranevo. Koleś w końcu kasy nie chciał, powiedział, że mamy wypić za autostop ;)
Teraz czekała nas jeszcze piesza przechadzka do miasta. Śmieliśmy się, że tyle kilometrów zrobiliśmy w dwadzieścia minut, a tu pójdziemy godzinę ;) Z plecakami ciężko. A jak w końcu na skraj miasteczka dotarliśmy, to okazało się, że do morza jeszcze ładny hektar. Dookoła pełno kwater, ale twardo idziemy dalej.
Zeszliśmy na dół, na główną ulicę. Tu zaczynały już się hotele. Dotarliśmy do jednego, Rila się nazywał. Są dwie dwójki na dwie nocki (po 20 lv od osoby). Bierzemy, choć nie jestem zbyt zadowolona, wolałabym spać na kwaterach, zawsze można z ludźmi usiąść pogadać, a tak to co? Ale nikomu już się nie chciało z plecakami robić ani kroku dalej, poza tym ciemno już się robiło. Zostaliśmy. Warunki całkiem całkiem, no bo czego wymagać od postkomunistycznego hotelu? ;)
Pierwsze co zrobiliśmy, to poszliśmy do basenu (bez Krzyśka). Teoretycznie można było tylko do godz. 19, ale co tam. Staraliśmy się nie robić hałasu, prąd też nas nie pokopał. Cudnie było, basen podświetlany. Choć woda zimna. A jak wracaliśmy (z mokrymi włosami i ręcznikami), to zapewne wcale nie było po nas widać, że się kąpaliśmy ;) Na szczęście nikt nie zwrócił nam uwagi.
Poszliśmy jeszcze, też we trójkę do miasta. Ania chciała bankmat (bez problemu znaleźliśmy), mieliśmy ochotę coś zjeść. Wybraliśmy knajpę w miejscu, gdzie już się kończą sklepy na głównej ulicy. Zachęciły mnie tradycyjne obrusy na stołach. Zamówiłam kavarmę, ale nie smakowała mi. Mięso jakieś takie niedobre, szkoda. Frytki też zresztą nie były rewelacyjne. I jeszcze zakupy w markecie. Hmm, tanio to tu nie jest.
Chcieliśmy znaleźć jakąś imprezkę na jutro może (z miasta widać snop światła), a ja bardzo chciałam znaleźć plażę, więc poszliśmy z Wojtkiem na poszukiwania. Do plaży idzie się obok kempingu, obok jakiś straganów. Wojtek śmieje się, że od strony miasta piękne hotele, a tu taki syf. Mnie to jakoś nie przeszkadza. Trzeba cieszyć się póki jest tak, jak jest, bo może za kilka lat nie będziemy mogli sobie pozwolić, żeby tu przyjechać, a do samej plaży będą się ciągnąć same drogie hotele...
Imprezka na plaży jest, Vanilla Beach się zwie, DJ gra, tylko w środku pustka kompletna. Nikogo! Pewnie za wcześnie przyszliśmy, jest jeszcze przed północą. Plaża piękna, piaseczek, ślicznie i romantycznie wygląda w świetle księżyca. Tylko ten zimny wiatr, zmarzliśmy ;)