Chyba nie muszę pisać, że po dwóch godzinach spania nie chciało mi się wstawać bardzo bardzo? ;) Niestety trzeba było, bo o dziesiątej mieliśmy autobus do Słonecznego Brzegu. Wojtek został, a my pojechaliśmy dalej - do Burgas (bilet 5 lv).
Byliśmy tam przed południem. Miałam okazję już to miasto widzieć, ale tylko przejazdem i kojarzy mi się z poszukiwaniem lotniska na ostatnią chwilę ;) Teraz od strony lotniska przyjechaliśmy, było widać samoloty czekające na swój lot.
Wysiedliśmy i spotkała nas śmieszna przygoda (tak, teraz wydaje się śmieszna). Położyłam plecak na murku, coś tam z niego wyciągam. A za mną stoi gościu. Nie widziałam go, dopiero Krzysiek mi o nim powiedział. I nie stał wcale metr ode mnie, tylko tuż tuż. Wygląda normalnie, jak każdy z nas. Pytam, czego chce, on nic, stoi i się na mnie gapi. Ostrzejszym tonem mówię, że ma odejść. Odszedł jeden krok. Krzysiek pomaga założyć mi plecak, a w tym czasie koleś łapie za moją butelkę z wodą! W amoku wyrwałam mu tą butelkę, mówię, że ma sobie kupić. I poszliśmy. Wtedy się trochę przestraszyłam, ale gościu prawdopodobnie po prostu był jeszcze naćpany po słonecznobrzegowej imprezie ;)
Żeby dostać się do Veliko Tyrnovo autobusem, musielibyśmy jechać na inny dworzec, a pociąg (z przesiadką) był dopiero o 14:20. Szybka decyzja - jedziemy pociągiem (bilet 15 lv). Plecaki zostawiliśmy w przechowalni na dworcu autobusowym, bo na kolejowym były tylko szafki, a tym jakoś nie ufam.
Idziemy w miasto. Znów zaczepia nas koleś od wymiany kasy, jak nie kasa, to może hotel? W pierwszym napotkanym kiosku tradycyjnie już kupuję mapę (4 lv) i dobrze - bardzo się przydała. Znów jest niedziela, miasto trochę wymarłe. Ech, chyba znielubię niedziele ;)
Najpierw poniosło nas nad morze, na molo. W Burgas jest duża plaża, całkiem ładna nawet. I mimo, że woda już nie taka czysta, jak gdzie indziej, to taką miałam ochotę do niej wskoczyć! Gorąco nam było okropnie. I gdybym miała przy sobie strój, to pewnie bym wskoczyła. A tak, teraz już naprawdę trzeba się z Moreto pożegnać i to na dobre :( Smutno mi.
Poszliśmy szukać cerkwi św. Cyryla i Metodego. Idziemy bocznymi uliczkami. I choć z jednej strony może jest to trochę nudne, to dla mnie ciekawe - dzięki temu można zobaczyć prawdziwe miasto, a nie tylko główne, 'reprezentacyjne' ulice.
Cerkiew z zewnątrz nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Na pewno uroku nie dodaje jej przylepione do jednej ze starych ścian metalowe pudło od klimatyzacji. Fajnie, że dbają o to, co w środku, ale tą klimę wypadałoby jednak czymś zasłonić, choćby krzakami...
W środku za to pięknie! Może dlatego, że przez okna i kopułę wpadają akurat promienie światła i rozświetlają całe wnętrze. Pytam o foty - można robić i to bez opłaty. Juhuu, to chyba pierwsza cerkiew, w jakiej jest to możliwe. Jest tu pełno fresków, na jednej ze ścian znalazłam Sv. Ivana Rilskiego - tego od jednego leva. Klimat jest niesamowity, przez chwilę jesteśmy tu sami...
Musieliśmy się już kierować w stronę dworca. Na peronie zamotka z wagonami, kiepsko jakoś pooznaczane - na jednych są kartki, na innych nie ma. Jest dwóch policjantów, ludzie się ich pytają o te wagony, a oni się o to wkurzają ;) No to my nie pytamy, poradziliśmy sobie sami.
Ale to nie koniec. Idziemy na swoje miejsca, a tam... siedzą Cyganie, cała duża rodzinka. Z rozpędu mówię, że to nasze miejsca. I już chciałam robić w tył zwrot, ale oni się podnoszą. Poprzesiadali się na inne miejsca. Trochę dziwnie, bo okropnie od nich syfi, a okna nie wszystkie są otwierane, choć pociąg bardzo ładny. Jesteśmy tylko my i oni, wszyscy jakoś ten przedział omijają. Przy okazji obserwowałam miny pasażerów, którzy wchodzili i zauważali, że oni tam siedzą...