Autobus faktycznie jest stary jak diabli, gdy jedziemy wszystko trzeszczy i piszczy, klima nie działa, z zepsutych głośników dochodzi głos jakby cykania świerszczy ;) A mnie się podoba, bez takich przygód byłoby nudno :) Tylko żebym wiedziała, że będzie tak gorąco, to bym sobie dużą butelkę wody kupiła ;)
Ale za to jedziemy przez góry, mijamy małe miasteczka, po drodze ludzie się dosiadają, wysiadają. Mamy dodatkowe zwiedzanie ;) W jednym z miasteczek na rynku czeszma, gdzie na haczyku zawieszona niebieska chochla do picia.
W Sofii jesteśmy o szóstej. Wojtek odbiera nas z dworca i idziemy do hostelu. Trochę się nie dogadaliśmy, bo ten akurat hostel miał być na końcu, opinie o nim na forum nie były zbyt zachęcające. I faktycznie, 'taka trochę melinka', jak to Ania określiła. Ale za to blisko do miasta, blisko do dworca no i tanio (50 lv za pokój czteroosobowy).
Odpoczywamy trochę i idziemy jeszcze zobaczyć wieczorne miasto. Najpierw Aleksander Nevski, ale tylko z zewnątrz, bo już zamknięte. Ściemnia się już, zapalają się nocne światła, a ja tak się cieszę, że mogę znów tu być! Mijamy parlament, pałac, bank i docieramy do opery. Pod teatrem pełno ludzi, coś się dzieje, ktoś gra jakąś etniczną muzykę. Tak mnie wciąga robienie fot, że zanim tam docieramy, to muza milknie, ale nadal pełno ludzi. Przy fontannie wystawa pięknych fot robionych w górskich wioskach, ukazujących ludzi, którzy tam mieszkają i ich tradycyjne życie.
Głodna się zrobiłam, a i kibelek by się przydał. Wchodzimy do McDonalda, każdy coś tam sobie zamówił, ja marudzę. Nic nie chcę, chciałabym coś bułgarskiego, przy tym tutejszym pysznym jedzeniu nie przeszedłby mi przez gardło hamburger z Maca, fuj! Idziemy już w stronę hostelu, nic fajnego nie ma, tylko jakiś kebap (przed Mostem Lwów). Koleś chyba słyszy, że gadamy po polsku, udaje, że po bułgarsku nic nie rozumie i wciska nam coś drogiego i nie wyglądającego najlepiej, a smakującego jeszcze gorzej. Okropne to było, jedyne pocieszenie, że bezdomny piesek miał dziś porządną kolację.