W drodze do Sofii remont drogi, super, jak się z tym uwiną, to pojedzie się rewelacyjnie. Fajnie, że coś się dzieje.
W Sofii korek, więc jedziemy koło dzielnicy cygańskiej. I o dziesiątej nareszcie jesteśmy w domu! Spać chyba nie ma sensu, nie chce mi się. Wykąpałam się tylko, bo już nie mogłam, po dwóch dniach spania gdzie popadnie. Chciałam pokazać foty, ale nic z tego nie wyszło, potem się okazało, że wzięłam zły kabelek, grrr!
Wojtek zasnął, więc go nie budziliśmy, zjadłam z rodzicami obiad, ale ledwo co wstaliśmy od stołu, to Wojtek się obudził i usiedliśmy znów ;) Gadaliśmy długo. Fajnie, brakuje mi tego u mnie w domu.
Mnie się spać nie chciało kompletnie, cieszyłam się, że znów mogę tu być. Poszliśmy na bazar, łaziliśmy i szukaliśmy jakiegoś punktu foto, gdzie by się dało zrzucić moje zdjęcia na dvd, bo trochę się tego nazbierało. W końcu się znalazł, miałam pięć kart i bardzo znudzony pan ;) za przyzwoitą cenę wrzucił mi to wszystko na jedną płytkę. Chciałam bardzo banicę, ale nie było sensu na razie kupować, bo w domu znów czekało pełno jedzenia.
Ach, jak ja lubię ten bazar na Liulinie, pełen pachnących owoców! Bosko! I wreszcie można odpocząć, nie trzeba się nigdzie spieszyć, choć właściwie to czeka na nas jeszcze morze!
Wieczorem poszliśmy się przejść. Jak cudownie wyjść z domu i nie czuć zimna! Tego było mi trzeba. Kręcimy się po osiedlach. Gdzieś w mieście widać sztuczne ognie. A na osiedlowych parkingach można jeszcze znaleźć takie perełki, jak stare skody, zaporożce, a nawet jedną warszawę! Patrzeliśmy na ceny mieszkań, w nowych metr po 600 euro. Tu też dużo się buduje, a ponieważ ten boom zaczął się nieco później niż u nas, ceny (jeszcze) są znośne.
W domu znów siedliśmy do stołu, gadaliśmy, pogryzając owoce. Spać się chce okropnie, ale jest tak fajnie, że położyliśmy się dopiero o pierwszej.