Kolejka była najkrótsza na Sztandarta, ale tam kasowali za wejście! Statek super, ruska replika żaglowca z czasów cara Piotra któregoś tam.
A ja się ustawiłam do Cuauhtemoca, bo tu najszybciej szło. Meksykanie się nie przejmowali, wpuszczali ludzi jak leci, a nie jak na innych po ileś tam osób. W ogóle ten Meksykaniec był chyba najsympatyczniejszy. Załoga w czyściutkich białych lub pasiatych ubraniach, chętnie pozowała do zdjęć. Mieli poprzebieranych ludzi. Wieczorem statek był cały rozświetlony lampkami i grała na nim muzyka. Nawet jeszcze po północy wiarę wpuszczali, gdy wszystkie inne były jak wymarłe. Fajnie.
Weszłam tam sobie i zaczepił mnie jakiś Robert. W sumie może i dobrze, przydał mi się do robienia fotek ;) w końcu i ja mogłam choć na kilku zdjęciach być. No i miałam towarzystwo, choć na końcu stało się ono męczące.
Statek ekstra, na pokładzie pełno grubych lin, które wiły się jakby bez ładu i składu, choć założę się, że był w tym jakiś porządek. Robert taki cwaniaczek, pociągnął mnie potem na Kruzenszterna bez kolejki, ludzie się burzyli, wcale się nie dziwię. A on znał rosyjski, zagadał z marynarzem, który nas wpuścił. Głupio tak trochę, ale przynajmniej nie musiałam stać tyle czasu. Kupiłam sobie pocztówkę i znaczek z żaglowcem.
Późno już zaczęło się robić, wpół ósmej. Chciałam pooglądać co jest na straganach, ale Robert chciał iść na Łasztownię, zobaczyć Sedova. Poszłam z nim, bo miałam nadzieję, że uda mi się kupić koszulkę z Fryderyka Chopina, no i może udało by się na Sedova wejść, wczoraj przypłynął, to może by wpuszczali. Koszulki nie dostałam (jutro będzie na pewno), na Sedova wpuszczali tylko ludzi z zaproszeniami. Ale i tak fajnie zobaczyć jeszcze Sedova, bo jutro już tu chyba nie dotrę.
Po drodze z powrotem weszliśmy jeszcze na chwilę na Ładogę. Na wystawie whiskey za tysiaka. Zgłodniałam, więc kupiliśmy po podpłomyku. Dobre to nawet, całkiem sycące. Gdzieś po drodze mignęła mi kawa (taka zwykła) za jedenaście złotych! Co za ceny, dobrze, że ja kawy do szczęścia nie potrzebuję ;) Chciałam zobaczyć o północy sztuczne ognie, a czasu jeszcze trochę zostało. Robert uparł się, że chce mi pokazać deptak i fontanny. No to poszliśmy. Fajnie, bo zobaczyłam jeszcze kawałek miasta, do którego sama bym pewnie nie dotarła. Podobają mi się place, czy może ronda, od których odchodzą więcej niż cztery ulice.