Zagłębiamy się w Rodopy. Zaczynają się kręte drogi, trzeba jechać wolniej, ale za to można podziwiać góry, które wznoszą się po obu stronach drogi.
Powoli zapada zmrok, a my docieramy do monastyru w Baczkovo. Jest piękny! Podwórko wybrukowane kocimi łbami, na środku mała cerkiewka. Udaje nam się jeszcze wtrynić na moment do środka, choć pop już gasi kadzidełka i świeczki. Klimat niepowtarzalny, tu również robi się mrok i jakaś magia unosi się w powietrzu. Rozkoszuję się tą chwilą, wdycham zapachy, nie mogę się napatrzyć.
Pora późna, wszyscy turyści dawno już stąd pojechali, jesteśmy prawie sami na dziedzińcu i bardzo mi się to podoba!
Szkoda, że nie można podejść na górę, do małej kapliczki, ale jakaś pani mówi nam, że cała droga jest w remoncie i zamknięta. No cóż, trudno, i tak cieszę się bardzo, że widzieliśmy sam monastyr!
Powoli dopada nas głód (którego w upale kompletnie nie czuliśmy, cały dzień na wodzie i brzoskwiniach). Jednak ceny przy monastyrze powalają, decydujemy się jechać dalej. A dalej nic, żadnego jedzenia, sklepów też zero. W końcu, na szczęście, trafiamy na jakąś przydrożną jadłodajnię. Porcje wielkie, więc i kotu się coś nie coś skapnęło :) Jeden problem rozwiązany, z pełnym brzuchem świat już nie jest taki straszny ;) Pozostało nam jeszcze znaleźć nocleg.
W planie mieliśmy wjazd do obserwatorium na Rożen. Ale o tym już w następnym odcinku.