Góry powoli zostają za nami, zjeżdżamy w stronę wybrzeża.
W Amfipoli miały być jakieś rzymskie pozostałości, ale trafiamy tylko na muzeum. Które jest już zamknięte, niestety.
Obok prowadzi jakaś droga, wyczytałam, że gdzieś tu stoi kamienny lew, może na tej górce? Na górce znajdujemy cmentarz. Inny niż nasze cmentarze, zamiast kamiennych płyt są kapliczki, a w nich przeszklone miejsce na świeczki. W sumie niezły pomysł. No i cyprysy, tak charakterystyczne dla tego kraju. Znajduję kilka szyszek.
Uparłam się na tego lwa, na szczęście spotykamy Greka, który coś tam po angielsku gada, a dalej prowadzą nas już brązowe tabliczki.
I oto lew! Hmm, piękny to on nie jest, ale jaki wielki i dostojny! Pilnuje rozstaja dróg nad rzeczką. I jakiś mroczny czar w sobie ma. Nie wiem, czy jakbym była sama, to bym się go nie bała, he he.
Spotykamy małżeństwo, on Grek, ona Bułgarka. Wojtek gada, ja niewiele rozumiem niestety.