Na włóczenie się po Kavali nie mamy już za bardzo ochoty, ale skoro tu jesteśmy, to szkoda by było taką szansę zmarnować.
Z punktu widokowego widać całe miasto jak na dłoni, łącznie z twierdzą i ogromnym rzymskim akweduktem. Na morzu widać też Thasos - cel na jutro.
Kavala to pierwsze większe greckie miasto po drodze, wygląda jak Saloniki, tylko mniejsze. Przy porcie wciągamy po picie i chcemy zrobić jakieś zakupy, ale w tych uliczkach same apteki, wysyp jakiś, czy co?! W końcu znajdujemy market, ale ceny takie, że decydujemy się tylko na wodę i brzoskwinie.
Przechodzimy pod akweduktem i wdrapujemy się wąskimi uliczkami na stare miasto. Do twierdzy. I stąd widoki świetne, widać port, a na wzgórzach całe miasto. Pięknie! Hasamy po niczym nie zabezpieczonych kamiennych flankach. Słonko chyli się już ku zachodowi, daje piękne ciepłe światło, które jeszcze dodaje uroku twierdzy.
Wreszcie zmęczeni schodzimy w dół, mijamy meczet i kościółek św. Pawła. W środku jest akurat nabożeństwo, podglądamy trochę, bo prawosławnego nabożeństwa jeszcze nigdy nie miałam okazji zobaczyć.
Ciemno już się zrobiło, a my musimy jeszcze dojechać do Keramoti, skąd jutro prom zabierze nas na Thasos.