Na początek wędzarnia. Trzeba spróbować śledzika, którego zachwalają w każdym przewodniku. Nazywa się to to Sol over Svaneke. Najeść się tym zbytnio nie da, ale jak ładnie wygląda! Spory, uwędzony na złoto śledzik posypany grubą solą leży na tacce w towarzystwie ciemnego chlebka, szczypiorku, żółtka i masełka. Wygląda lepiej niż smakuje (pełno ości), ale spróbować na pewno warto!
Ścieżka nadmorska prowadzi do ślicznego małego porciku, gdzie cumują kolorowe łódki.
Szukamy wypożyczalni rowerów. Jest, ale zamknięta, dziś niedziela. Szkoda, bo w planach była na dziś wycieczka rowerowa. Cóż, w takim razie musimy zostać w Svaneke. Miało być też pole namiotowe, zamiast tego znajdujemy hostel ;) W końcu jest pole (inne niż wczoraj), ale i tu pusto i głucho.
Jednak nie ma czego żałować, miasteczko jest tak śliczne, że można cały dzień się nim cieszyć. Jest tu piękna latarnia morska, która przegląda się w kałużach między skałkami. Jest druga, malutka urocza wędzarnia (zamknięta). Jest prześliczny kościółek, Svaneke Kirke, otoczony nie mniej urokliwym cmentarzem. Idąc drogą na południe znaleźć można ładną cichą zatoczkę. A jeszcze dalej widać wiatrak w Arsdale, szkoda tylko, że nie działa, choć wiatr dmie.
I ten wiatr przywiał w końcu wielkie chmury. Popadało trochę i poszło, zostawiając morze z jednej strony cypla granatowe, z drugiej stalowo-szare.