Podróż trwała godzinę i oto jesteśmy w porcie, pomiędzy dwoma wyspami. Najpierw kierujemy się na mniejszą z nich – Fredrixo. Jest tu cicho i spokojnie, wszyscy najpierw poszli na większą wyspę. Wysepka dawniej pełniła rolę koszar dla żołnierzy, a więc są niskie i długie domki, w których żołnierze byli zakwaterowani. Jest też baszta z muzeum, w którym najbardziej spodobały mi się kule armatnie poukładane w kupki ;) Jest i makieta pokazująca, jak to tu kiedyś wyglądało.
Czas przyszedł i na większą wyspę – Christianso. Można w krótkim czasie obejść ją dookoła, wzdłóż murów. Piękne widoki tu czekają, tym bardziej, że pogoda idealna i kolory przecudne. Niestety wieża była zamknięta i nie mogłam wejść na latarnię. Szkoda wielka. Ale za to spodobały mi się domki żołnierzy. Inne niż na Fredrixo, te są malutkie, takie dwuosobowe, urocze.
Wyspa ma, a jakże, swój najwyższy punkt. Są tu studnie, są armaty, są i piękne widoki.
Czas już powoli się zbierać, z powrotem znów daleka droga. Ładujemy się na nasz stateczek, znów siadamy na rufie, na skrzynce śledzi chyba ;) Morze znów się ryra, jakby kołysząc do snu.
I o trzeciej jesteśmy już w powrotem w Gudejem. Bardzo urokliwe to miasteczko, jest kościółek, jest biały wiatrak, jest i stara stacja kolejowa, choć nie za bardzo wiadomo, który to dokładnie budynek, bo wszystkie wyglądają podobnie.
Chcieliśmy coś zjeść, więc skierowaliśmy się do wędzarni. A tam nic o zachęcającym wyglądzie nie było, więc skończyło się na Krolle Bolle, czyli słynnych tutejszych lodach. Takie wielkie te lody, że połowa mojego dostała się kotu ;)