Geoblog.pl    magiana    Podróże    Tatry 2007    Czerwone Wierchy
Zwiń mapę
2007
19
kwi

Czerwone Wierchy

 
Polska
Polska, Zakopane
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 405 km
 

Ale dziś daliśmy czadu. Albo raczej powiedziałabym, że przegięliśmy pałę. Mieliśmy o ósmej wyjść, a wstaliśmy dopiero o wpół dziewiątej. Wyjechaliśmy o dziesiątej, bo czekaliśmy pół godziny, aż busik skompletuje ludzi. Super, że tak mało wiary tu teraz, tylko z dojazdami jest kłopot.
Busik zawiózł nas do Doliny Kościeliskiej. Wszyscy poginali tradycyjnie do schroniska, a my skręciliśmy w stronę Czerwonych Wierchów. No i zaczęło się! Stromo, kondycha dała o sobie znać, zatrzymywałam się co chwilę. I tak przez bitą godzinę. Po godzinie zaczął się śnieg. A jak zaczął się śnieg, to dopiero zobaczyliśmy, że nikt tędy przed nami dziś nie szedł. A może i wczoraj nie (wczoraj padał śnieg). Trochę dziwnie mi się zrobiło, pomyślałam sobie, że może trzeba było coś łatwiejszego wybrać. No ale cóż, sama chciałam! A zawracać przecież nie będziemy! Z drugiej strony super jest łazić samemu po Tatrach i przez osiem godzin spotkać tylko dwie osoby!
To, że nikt tędy nie szedł, to pikuś, problem się zrobił, bo oznaczenia szlaku porządnego nie było, a ślady zginęły pod śniegiem. No i gdzie jest szlak? W pewnym momencie zgubiliśmy go na bank, zaczęłam sobie myśleć, że może poważnie trzeba by zawrócić, no bo z Tatrami nie ma żartów. Stromo się zrobiło po tym śniegu, bałam się wyprostować, bo miałam wrażenie, że gibnę się do tyłu i pokulam z górki. Więc fragmentami szłam na czworakach, śmiesznie to musiało wyglądać!
Dotarliśmy w końcu do przełęczy, z której widać już było cieniutką dróżkę szlaku wśród śniegu. Szlaku na Ciemniak. Góra wznosiła się tak wysoko nad nami, że zdawało mi się, że nie dam rady się tam wdrapać! A jednak! Powolutku udało się!
Po drodze spotkaliśmy pierwszego gościa. Mówił, że i on jeszcze dziś nikogo nie mijał. Super być tam na górze samemu, tylko my, góry, przestrzeń i wietrzna cisza. I to niesamowite piękno Tatr dookoła! Weszliśmy jeszcze wyżej, na Krzesanicę. 2122 metrów. Tak wysoko jeszcze nigdy w życiu nie byłam! To jest naprawdę coś! Można być z siebie dumnym, że pokonało się swoją słabość, kiedy każdy krok najchętniej byłby tym ostatnim.
Następny w kolejce był Małołączniak. Śliczna górka, pokryta śniegiem jak lukrem. Stąd mieliśmy schodzić już w dół, ale Mój Ktoś się uparł, żeby (jak już tu jesteśmy) pójść jeszcze na ostatni z Czerwonych Wierchów - Kondracką Kopę. I choć czułam, że powoli brak już mi sił, to poszliśmy. To niesamowite, ile w człowieku drzemie sił, nawet jak się wydaje, że już ich nie ma...
Zejście było tak strome, że miałam wrażenie, że pięć metrów z przodu jest po prostu przepaść. A jednak da się zejść. Dalej piękna szeroka przełęcz. Słonko cudnie grzało, chmury w międzyczasie gdzieś sobie poszły i było cudownie! Wszędzie wkoło były formacje ze szronu (nie wiem, jak to się nazywa, ale jest często na pocztówkach ze Śnieżki). Jest śliczne i wygląda, jakby je uformował wiatr. Nigdy wcześniej tego na żywo nie widziałam! Na Kopie spotkaliśmy drugiego gościa, który poszusował sobie w dół na nartach. I my zaczęliśmy schodzić. Nareszcie, bo zdawało mi się, że już nie zrobię ani kroku w górę... Tak mi się zdawało...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
magiana
Alicja D
zwiedziła 12% świata (24 państwa)
Zasoby: 597 wpisów597 97 komentarzy97 2819 zdjęć2819 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.10.2012 - 12.10.2012
 
 
06.12.2011 - 10.12.2011