Po wczorajszych wyczynach nie mieliśmy siły wstać, więc zrobiliśmy sobie dzień odpoczynku i nie poszliśmy w góry. Jak już nawet A. nie miał ochoty iść, to znaczy, że naprawdę było źle ;)
Po południu poszliśmy za to na basen. Zapłaciliśmy sporo kasy, bo siedzieliśmy tam dwie i pół godziny, ale warto było. Woda co prawda mogłaby być trochę cieplejsza, ale za to byliśmy tam prawie sami. No i fajnie leżeć sobie w cieplutkim jaccuzi i widzieć za oknem Giewont. Tam wczoraj byliśmy, na tej wysokiej, poszarpanej górze...
Jak wróciliśmy, zrobiłam trochę fotek, bo fajne światło było. Z okna mamy widok na góry. A potem jeszcze przyszedł koziołek. Skubał sobie trawkę. Fajnie.
Na basenie zgłodnieliśmy, więc poszliśmy na kolację do knajpy. Super było, tylko... porcje za duże. Oboje zostawiliśmy tyle jedzenia, aż żal! Chętnie bym zjadła jeszcze, bo było pycha, ale po prostu się nie dało! Jedzenie tu w ogóle bardzo dobre. Tylko wciąż zapominamy, że moglibyśmy oboje się jedną porcją najeść. Z drugiej strony codziennie by się tak jeść nie dało, bo tłuste to wszystko okropnie. Ale pyszne bardzo!