14:30 Po drodze z Meteorów zatrzymaliśmy się w restauracji na jedzenie. A propos, jakbyśmy się nie mogli zatrzymać w Kalambace, tylko przy drodze, bezsens kompletny, przecież tam jest o wiele bardziej malowniczo niż tu.
Ale nie o tym miało być. Przy restauracji była wielka łąka. A na łące w cieniu siedziała z owieczkami (lub czymś podobnym) staruszka. W chuście i z kijem. Część z nas w ogóle do restauracji nie weszła, rozeszliśmy się po parkingu, usiedliśmy pod drzewami. Staruszka, jak nas zobaczyła, zaczęła podążać w naszą stronę, coś mówiła i się do nas uśmiechała. Ktoś rzucił jej jakiś soczek, ktoś zszedł do niej na dół. A ona się tak cieszyła! Obejmowała ich, jakby jakąś dawno nie widzianą rodzinę zobaczyła! Niesamowite i cudowne! Jak zobaczyła, że robię zdjęcia, to zaczęła mi pozować, ze zwierzakami. Iwona powiedziała, że odkryliśmy prawdziwą grecką babcię. A to nie my ją odkryliśmy, sama się znalazła! :)
19:00 Kurcze, wychodzi na to, że chyba wszyscy jadą na wieczór grecki oprócz mnie :( A ja nie jadę w ramach oszczędzania, i tak czekają mnie jeszcze dwie cudne (mam nadzieję) wycieczki. Chyba pójdę sie poszwędać po mieście. Jednak niezbyt fajnie jechać na wycieczkę, gdzie się (prawie) nikogo nie zna :(
22:30 Dopiero wróciłam z włóczęgi. Już mi tu lepiej. Nie wiem czemu, ale zawsze na początku w obcym kraju się trochę boję, nie wiedzieć skąd. Do nikogo się nie uśmiecham, nie gadam. Wczoraj szłam tą plażą, było pusto, w dali jakieś obce samochody. Dlatego nie poszłam dalej. Ale dziś już jest OK. Kupiłam trochę pocztówek. I dwie tanie bluzeczki. I mapę Aten. I oglądałam pamiątki. Zawsze przywożę sobie jakiś drobiazg, który potem nieodmiennie przypomina mi to miejsce i ten czas.
Wracałam plażą. Trochę śmieci było, ale nie tak dużo, może przez falochrony. A falochrony nie są tu bynajmniej drewniane, jakie znamy znad Bałtyku. Są poukładane z kamieni. Dość szerokie, można sobie na nie wejść. Wlazłam na jeden, a jakże! I siedziałam, dopóki nie zmarzłam. Lekki wiaterek, szum morza, na wschodzie Mars, nawet Księżyc na chwilę mi się pokazał. Na horyzoncie światła Chalkidiki (jej, jak to egzotycznie brzmi!). A tu blisko podświetlony biały kościółek i cudna fontanna, która co chwilę zmienia tryb i świeci na żółto - zielono - różowo.
Było mi cudnie, tak beztrosko! Bardzo szczęśliwe chwile! Jednak fajnie jest czasem samemu. Porobiłam kilka nocnych fotek. Na koniec poszłam na gyros. W końcu musiałam spróbować! Kupiłam go u starszego Greka, który po angielsku zbytnio nie umiał, ale za to bardzo miło się uśmiechał :) Przyniósł mi talerzyk, jak zobaczył, że jednak usiadłam przy stoliku. Miło. A obok dwóch Greków podrywało dwie Polki, hihihi. Fajny wieczór, nie żałuję, że zostałam!