Pobudka po siódmej. Okazało się, że Prezes jednak musi jechać do domu. Mamy dwie możliwości, albo zostać i zwiedzać zamek, a potem jakoś dalej się wydostać autobusem stopem, czymkolwiek, albo jechać z nim. Mnie wątpliwości opuszczają bardzo szybko, wolę zostać!
Prezes jedzie do miasta znaleźć bankomat, a my, znów w trójkę wyruszamy na dzienny już podbój zamku. To co prawda już nie to, co wczoraj, ale radocha nadal jest, że możemy tak same po zamku buszować, nikt nas nie pilnuje. Pana opiekuna nie ma, jesteśmy tylko my i ekipa, która naprawia dach ;)
Podążamy podobną trasą, jak wczoraj w nocy.
Idziemy do sali balowej, do sali z kominkiem, dalej schodkami na górę, do sali z łóżkami i do sali z naszym balkonikiem ;) I nawet wdrapujemy się na chwilę na ganek, z którego chcę zrobić jeszcze fotkę. Wieży też nie ominęłyśmy, dziś już można w świetle dziennym porobić fajne fotki. Łąki na dole jeszcze skąpane we mgle. Ależ wcześnie dziś wstaliśmy!
W murach jest kilka kibelków. Śmiesznie są zrobione, jest to po prostu dziura, która wychodzi poza mury ;)
I my na te mury jeszcze się wspinamy. Jest tu wąskie przejście, z lewej mur i dziedziniec, z prawej mur, a między nimi można sobie przejść. Super tu, podoba mi się!
Prezes wraca w samą porę, żebyśmy mogły jednak z nim się zabrać. Miał być po drodze Lwówek, bo ponoć ładne miasteczko, ale jak Prezes już nas zabrał, to jedziemy od razu do Jawora.