Czas już był najwyższy ruszać dalej. W planie były jeszcze kamienne kręgi w Węsiorach. Żeby tam dojechać, trzeba przebyć kawałek drogi gruntowej. I dojść kawałek przez błocko. Ale nic to, warto tą drogę pokonać, żeby znaleźć się w tym magicznym miejscu.
Kamiennych kręgów jest kilka. Ciekawe, czy to faktycznie głazy, które leżą tam od kilkunastu wieków, aż ciężko w to uwierzyć. Ale są. Jest też wiele kurhanów, czyli miejsc pochówku. Ciekawe, kto tam w ziemi spoczywa? Informacji zbyt wiele nie ma, prócz jakiś opowieści, że po wizycie w Węsiorach czyjaś teściowa coś tam coś tam itp. Ale pewnie coś w tym jest.
Mnie najbardziej podobał się Krąg Strażnika. Czyli wiele kamieni narzucanych i ułożonych w okręgu. Super, uwielbiam takie magiczne miejsca! W dodatku ta mgła i kolorowy (mimo zimy) las… I leśna cisza…
W dole było piękne wielkie zamarznięte jezioro. Naprawdę bardzo ładne miejsce!
W drodze powrotnej mijaliśmy miejscowości, które miały podwójne nazwy – po polsku i po kaszubsku. Ciekawa tylko jestem, jak się te nazwy po kaszubsku wymawia, bo literek jest dużo różnych, z dwoma kropkami, a nawet z wężykiem! ;)
Jak wracaliśmy do Gdańska, to na chwilę wyszło słonko. A że było już nisko, to ozłociło całą okolicę. Wyglądało to prześlicznie!