W katedrze oliwskiej kiedyś już byłam. Zapamiętałam piękne organy i tak bardzo chciałam znów je usłyszeć i zobaczyć! Udało nam się na koncert zdążyć :) Choć może ciężko to koncertem nazwać, bo organista gra po prostu kilka fragmentów różnych utworów. Ale wrażenie równie piękne jak za pierwszym razem! Dźwięki od drobniutkich dzwoneczków po porządne basy. Organy nie dość, że pięknie brzmią, to jeszcze pięknie wyglądają. Wpasowane są w całą szerokość kościoła. Cieszę się, że mogłam znów tam być!
Po obejrzeniu katedry poszliśmy do parku. Zimno było okropnie, więc i chęci za bardzo do spacerów nie było.
Zabukowaliśmy się na trochę czasu w meksykańskiej knajpie, bo z tego zimna miałam dużą ochotę na grzańca. Nie było go co prawda w karcie, ale udało się napić :)
Niestety musieliśmy już pożegnać Roberta, który miał pociąg do domu. A za godzinę opuściła nas też Gabi, która zawsze (jak na razie) ma z nas wszystkich najdalej. Na dworzec poginaliśmy na ostatnią chwilę, na szczęście udało się zdążyć ;)