Dalsza droga szybko mija, pędzimy, żeby przed nocą jakiś nocleg jeszcze znaleźć. Po drodze mijamy miasteczko, bardzo zresztą rozległe, , gdzie tłumy ludzi gdzieś idą, jadą na rowerach. Najchętniej bym się zatrzymała, żeby z nimi pogadać.
I już jesteśmy w Boumalne-Dades. Wchodzimy do trzech hoteli. w każdym przekonują nas, że u nich najlepiej, najtaniej i w ogóle lepszego nie znajdziemy, nie chcą wypuścić. W końcu bukujemy się w jednym, w bardzo ładnych warunkach. Śmiechu było przy tym co nie miara, bo były tylko trójki, chłopaków dwóch, więc nie za bardzo wiedzieliśmy kto z kim ;) i Robert zrobił wyliczankę ;) W pewnym momencie spojrzałam na kolesia w recepcji, on też miał z nas ubaw niezły :)
Widok z okien mamy cudny, w dole rzeka, a wzdłóż niej rozciąga się miasto.
Schodzimy do centrum szukać jedzenia. Jak zawsze szukamy miejsca, gdzie siedzą miejscowi. Zaczepia nas jakiś młody koleś, chyba nieźle najarany, który koniecznie chce nas zaprowadzić co hotelu / na obiad (w zależności od potrzeb, he he). Za chwilę ma już konkurenta. My, nauczeni poprzednimi doświadczeniami nie dajemy się i w końcu siadamy w jednej z knajpek przy głównej ulicy.
I znów super trafiliśmy, mój tadżin znów jest pychota, do niego soczek pomarańczowy, a na deser jeszcze miętowa herbata. Już się martwię, że po powrocie do domu będę tęsknić za tutejszym jedzeniem.
Tu jakoś życie szybciej zamiera, niż w Marakeszu. Wszyscy już się zwijają, a my ucztujemy w najlepsze. Przyłączył się do nas jeden z Berberów i zaczął 'robić muzykę'. Wystarczyły ręce na stole, łyżeczka, spodek i szklanka, do tego własny głos nucący piękną melodię i już. Niesamowite, jak te rytmy w nich siedzą, my, żyjąc do europejsku niestety to zatraciliśmy.
Jak wracaliśmy, to ludzi na ulicach już było mało, nasz naćpany koleś wciąż nas zagaduje (kręcił się w pobliżu przez całą kolację). Odczepił się z trudem, dopiero po zapewnieniu, że może jutro odwiedzimy jego rodzinę. A ja gapię się w niebo, dawno już takiego nieba nie widziałam, widać Oriona! :)
Jak wróciliśmy do hotelu, to nie mogłam się powstrzymać i spędziłam trochę czasu na balkonie. Nad rzeką brzmiały świerszcze i żaby, w dole światła miasta, a nad głową cudne rozgwieżdżone niebo. Dla takich chwil warto żyć!