Pobudka o wpół siódmej. Dostaliśmy śniadanko, standard, omlet, pity i dżemik. Pita jest tu pyszna, pieczona w domu, mniam! Daję gospodarzowi kredki dla dzieci, schwycił, nawet nie podziękował, głupio mu było, że kobieta daje prezenty, czy co?
Ostatnie spojrzenie z tarasu. Widoki ekstra. Chcę wchłonąć z tego ile się da, pachnące powietrze, ptaszki śpiewają, dookoła zieleń i góry. Żal wyjeżdżać, takich widoków już nigdzie potem mieć nie będziemy.
Gospodarz odprowadza nas do Imlil. Po drodze podziwiamy jeszcze malutkie kózki na łączce.
Ładujemy się do dwóch starych mercedesów (50 dh/os). I wracamy do Marrakeszu.