Całe szczęście, reszta lotu przebiegła już bez dalszych przygód.
Późno już, lotnisko się powoli wyludnia, i dobrze. Kładziemy się spać.
O piątej rano budzi nas hałas, ludzie dziwnie się na nas patrzą, na dwie takie w śpiwory zakutane, na podłodze śpiące. Chcąc nie chcąc, wstajemy, idziemy na małe śniadanie. Na nic poza koktailem nie mam ochoty, wciąż jeszcze nie jest mi za dobrze.
Bilety musimy sobie wydrukować w automacie, mój oczywiście nie działa ;) Ale w końcu się udaje, z bagażem też nie ma problemu, ufff.