W Luton to moja druga już wizyta. Trochę mi żal, że nie ma czasu pojechać do miasta, ale wolę nie ryzykować, że na drugi lot się spóźnię.
Mam pięć godzin czekania, miejsc do siedzenia tu jak na lekarstwo, więc przysiadam na oknie, w miejscu, gdzie poprzednio spaliśmy, z widokiem na startujące samoloty :) Dopada mnie zmęczenie, więc na przemian przysypiam, gadam z Polką, która też czeka na samolot, a leci odwiedzić nowo narodzonego wnuczka, pstrykam fotki samolotom i nie tylko, piszę smsy. Niewygodnie tu jak cholera, ale bagażu w skrytce na te kilka godzin nie opłaca mi się zostawiać, wiec oddaję go dopiero do cheque-in. Pani odsyła mnie do oversized, z powodu pasków dyndających przy plecaku.
Wychodzę jeszcze na trochę na dwór, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, gadam z Hindusem Faroukiem, który mieszka w Wiedniu, a tu przyjechał odwiedzić przyjaciół.
I czas już iść na górę, a ponieważ nie wyświetla się jeszcze mój lot, to łażę po sklepach. bo tłok tu taki, że nie ma gdzie siąść. Wchodzę do perfumerii, a jakże ;) przymierzam okulary, oglądam jakieś indyjskie pierdołki. Na koniec mam już serdecznie dość tłumu ;) zmęczenie daje znać o sobie.
Wreszcie jest lot, i tym razem udaje mi się zająć miejsce przy oknie, z przodu w miarę, więc widoki mam super - mogę zaglądać do silnika i przypatrzyć się, jak działają sloty ;) Klap naoglądałam się już dość ;) Lot trwa trzy godziny, więc zajmuję się wypatrywaniem lotnisk w dole :) Jest ich tu na zachodzie pełno! No i chmurki - doskonale widać które są na jakiej wysokości - ale mam radochę :)