Znów pniemy się autem w górę i znów widoki mamy piękne. Mam ochotę po prostu zatrzymać się i wejść na jakąś górkę, tak dla relaksu, bo za dużo mi już tego siedzenia. Niestety nie było nam dane, ale to okazało się dopiero później...
Na razie dojeżdżamy do Tatul. Jest tu niby, a raczej było kiedyś, jakieś sanktuarium Orfeusza. Teraz tylko kupa kamieni i tyle, ale za to z góry roztacza się piękny widok na okolicę i miasteczka w dole. Trochę chmurek, trochę słonka, lekki wiaterek i jest super!
Pan, który sprzedaje bilety prosi nas, żebyśmy podwieźli go do domu, do pobliskiego miasteczka, bo turystów już jak na lekarstwo.
Po drodze mijamy stada owieczek, pan mówi, że to są specjalne górskie owce, nie jakieś tam nizinne. Faktycznie, mają czarne pyszczki. A z czerwonych liści rosnących na krzakach przy drodze robi się wywar, który ponoć leczy trudne rany.