W Tbilisi korki jak cholera. Ciężko ocenić, czy to tu normalne, czy coś się stało. Na Marjanishvili pełno ludzi, pełno pootwieranych sklepów. Połaziłabym sobie po nich trochę. Koleś wiezie nas pod sam hostel, mimo, że mówię mu, że ze stacji metra pójdziemy pieszo, bo to już bliziutko. Dzwonimy w międzyczasie do Koki, żeby wytłumaczył mu, gdzie dokładnie jest nasz hostel – trafiłabym spokojnie, ale koleś już zdążył wjechać w jedną z bocznych uliczek pod prąd chyba i nie mam już siły, żeby mu tłumaczyć ;) Znów doświadczamy tej niesamowitej gruzińskiej uprzejmości :)
W hostelu nowy gość – Carlos z Hiszpanii, który podróżuje po świecie. Okazuje się, że niedaleko jest knajpa, gdzie robią własne piwo. No to idziemy spróbować, my Shota i Carlos. Piwo i khinkali – pycha, siedzimy i gadamy i jest miło i przyjemnie.
W końcu wracamy do hostelu, a tam trzech starszych Ukraińców, którzy oczywiście zapraszają wszystkich, żeby się z nimi napili. Ja już na dziś mam raczej dość ;) tym bardziej, że jutro znów trzeba wcześniej wstać.