Na rano miałam jeszcze plany, ale nie udało mi się wstać, bo bardzo późno zasnęłam.
Wygrzebałam się dopiero po dwunastej. I tym razem to ja musiałam się spieszyć i chodzić po ruchomych schodach lewą stroną. Szybko na lotnisko. Do terminala idzie się i idzie i na to też trzeba brać poprawkę. Miło, że na całej drodze są ruchome chodniki, zabawa jest przednia ;)
Niepotrzebnie się tak spieszyłam, bo lot jest opóźniony o półtorej godziny (ponoć w Alicante była od rana zła pogoda). Przychodzą Asia i Ala, lecimy razem.
Lotnisko jest naprawdę ogromne - jedno z największych w Europie. Naliczyłam aż trzy wieże kontrolne, chyba ze trzy drogi startowe. A tak naprawdę jest ich aż cztery. Pozwala to na aż 120 operacji na godzinę. Niesamowite! Kontrolerzy mają tu dużo pracy.
Startujemy prawie równolegle z innym samolotem, prawie jak w szyku ;)
Po starcie widać przepięknie całe miasto. Najbardziej rzucają się w oczy wieże madryckiego city AZCA, stadion, no i cmentarz ;) Rewelka!
Lecimy na 27 000 feetach. Większość drogi nad oceanem. Widać chmurki na dwóch poziomach.