Gdy wbiegam do metra, zegar na Puerta del Sol wybija właśnie północ.
Nie chce mi się jeszcze jechać na lotnisko! No ale jest zimno tak, że ręce grabieją, bateria w aparacie zdechła mi na dobre, więc co bym tu miała robić?
Ostatnie euro goszczące w moim portfeliku wydaję na bilet na lotnisko.
I szukamy jakiejś dobrej miejscówki. W końcu udaje się - mamy w miarę ciepłe i spokojne miejsce :)
Pobudka o wpół piątej.
Szybka toaleta, napełnianie kieszeni czym się da i już trzeba gnać do bramki, która tym razem jest nieco dalej. Oczywiście ogonek już stoi, a jednak udało się zdobyć miejsce przy oknie :D
Start w ciemności o 6:30. I znów miasteczka w dole wyglądają jak świecące koraliki. Gdzieś na południu widać łunę Barcelony. I miasteczka na całym wybrzeżu, budzące się właśnie do życia. Gdzieś tam w dole też moje kolejne marzenie - Marsylia... A później znów Alpy z czubkami szczytów oświetlonymi już słonkiem i mgłami w dolinach. I zdaje się, że Lago di Garda. Ech, tyle ciekawych kierunków jeszcze na mnie czeka!
.