7:00 Już w Atenach. Pierwsze wrażenia. Miasto jest ogromne! Zaczęło się już z pół godziny przedtem, zanim zjechaliśmy z autostrady! Z powodu korków w dni parzyste mogą tu jeździć tylko samochody, których rejestracja kończy się na numery parzyste, a w dni nieparzyste te, których rejestracja kończy się nieparzyście, hi hi.
Rosną tu prawdziwe plamy! W naturze nigdy jeszcze nie widziałam palm (nie licząc tych kilku zdechłych w Paralii). Cudnie! A jeszcze cudniejsze są rosnące na każdym kroku drzewka pomarańczowe!!! Na których są owoce!!! Po moich próbach hodowli prawie przestałam wierzyć, że pomarańcz może być drzewem :) Liście mają kolor jasnej soczystej zieleni, do tego pomarańczowy kolor owoców - piękne!
Na początek przywieźli nas do portu w Pireusie. Dziś to dzielnica Aten. Hmm, można to było trochę inaczej zrobić, przewieźli nas obok portu promowego, a potem wysadzili na chwilę przy porcie jachtowym, który niczym szczególnym się nie wyróżnia, bo podobne są choćby na Mazurach. Lepiej byłoby zobaczyć z bliska te wielkie promy.
Następny punkt programu - stary stadion. Hmm, niezbyt mnie to zainteresowało, bo nawet nie można było na niego wejść. Zainteresowało mnie o tyle, ze w oddali widać było już wzgórze Akropolu.
8:15 Nareszcie upragniony Akropol! Dziwnie się czułam, wchodząc na wzgórze, po którym przed wiekami (dosłownie!) przechadzali się cesarzowie i księżniczki... Dookoła pełno oliwek. Tak, drzewka oliwne (a bardziej nawet oliwne gaje), to była jedna z tych rzeczy, które tak bardzo chciałam tu zobaczyć. I zobaczyłam, bo wzgórze Akropolu cale jest nimi porośnięte. Zabrałam sobie jeden listek na pamiątkę :)
Dziwna rzecz, na Akropol nie można wnosić plecaków :( Musiałam wszystko zostawić w przechowalni, więc łaziłam w polarku (kieszenie) i było mi trochę gorąco.
Następna rzecz jest śmieszna. Okazuje się, ze studenci i uczniowie nie muszą kupować biletów (12 euro to duża oszczędność), wchodzą na legitki. Nasza rezydentka już pierwszego popołudnia powiedziała, że kto legitki nie ma, ma sobie skombinować od ludzi, którzy do Aten nie jada. Na wyrośniętych studentów nikt tu podobno nie zwraca uwagi, hi hi. A pożyczanie legitek jest ponoć powszechnym procederem ;) Nie mogłam ze śmiechu, bo niektórzy mieli cykora, było nawet rozpuszczanie włosów, byle tylko upodobnić się do zdjęcia, hi hi (spytałam nawet Agi, czy wie jak się nazywa, hi hi hi). Ale jakoś wszyscy przeszli ;)
8:35 Wreszcie ta chwila, wchodzimy na sam Akropol! Na górze czekała na nas przewodniczka, mówiąca po polsku. Śmieszna i bardzo pocieszna. Fajnie się wysławiała. Opowiedziała nam trochę, a potem godzina dla nas. Chodziłam po tych kamieniach, z których właściwie niewiele zostało.
Eurydyki są piękne! Stoją tu sobie od tylu wieków, takie wyniośle i milczące. Tyle się w tym czasie wydarzyło, tyle istnień ludzkich przeminęło, a one wciąż tu są! Co roku oglądają je miliony ludzi, a im to nie robi żadnej różnicy. Niesamowite, brak mi słów! No dobrze, może to nie oryginały (które wywędrowały do muzeum), ale co z tego?
Szkoda tylko, ze akurat trwają tu prace remontowe i konserwacyjne. Wszędzie pełno rusztowań, świątynia Nike cala pod nimi zginęła. Na szczęście Eurydyki chwilowo zostawiono w spokoju.
Weszłam tez do muzeum. Ech, naprawdę niesamowite to wszystko!
10:45 Areopag. Tasula tylko powiedziała kilka słów i pognała nas dalej. A ja... wlazłam na górę wcześniej, przy okazji oddawania plecaka (nie wiedząc bynajmniej, ze to Areopag). Po prostu zobaczyłam schodki na górę, to jak mogłam je ominąć? ;) Stad tez piękny widok, również na Akropol. I pomyśleć, ze z tego wzgórza św. Paweł nauczał ludzi...
11:30 Agora i świątynia Hefajstosa. I wiele innych rzeczy, z których zachowały się już tylko fundamenty... Nie mam nawet czasu czytać, co gdzie było, bo dano nam tylko trzy kwadranse. W ogóle okropny dziś maraton, ale dzięki temu więcej zobaczymy.
Wspięłam się do świątyni Hefajstosa. Więcej z niej zostało niż z budowli na górze. Bardzo mi się podoba - kolejne niesamowite miejsce! Robi wrażenie nie mniejsze, niż wzgórze, a może i większe. Ogromne kolumny. Jest tu ciszej i spokojniej niż na Akropolu, rośnie trawka i drzewka. Żałuję, ze nie ma czasu przysiąść choć na chwilę.
Mała katastrofa, wylała mi się woda w plecaku. Na szczęście obiektywy ocalały, ufff. Zakrętka peta się gdzieś w moim przepastnym plecaku, nie mogę jej znaleźć, a muszę trzymać aparat i butelkę z woda i sam plecak; gnamy dalej, na stare miasto, a nikt nie będzie na mnie czekał.